Yura, jestem zmęczony… Co miesiąc to samo: pieniądze dla Katii, mamy, Katii… A kiedy jesteśmy?

  • Słuchaj, ja po prostu nie rozumiem — Warwara zamarła przy kuchennej szafce, nie odwracając się do męża. — Znów nie odłożyliśmy ani jednego rubla w tym miesiącu. Rozumiesz? Zupełnie nic. Zero. A ty siedzisz sobie spokojnie i żujesz kurczaka. Jak to?

Jurij podniósł wzrok znad talerza i odetchnął. Nie był zły, nie – był po prostu zmęczony. Jakby ta rozmowa już się odbyła. Wczoraj. I przedwczoraj. I tydzień temu.

  • Varya, zaczynasz od nowa. Co mogę zrobić? To moja rodzina.

– A kim ja dla ciebie jestem, Yur? Przechodniem? – Warwara zatrzasnęła drzwi szafy, z których wypadł plastikowy słoik z kaszą gryczaną. – Sześć lat zbieraliśmy na zaliczkę. Sześć lat, Yur! I wszystko poszło w błoto. Najpierw zęby twojej mamy, potem korepetytor Katii, a teraz puchowa kurtka za piętnaście tysięcy dolarów. Wybacz, dokąd ona w niej jedzie? Na wyprawę na Biegun Północny?

Jurij odłożył widelec. Wyglądał, jakby miał zostać zabrany na przesłuchanie. Albo do dentysty, co wydawało się tym samym.

  • Varya, co mam ci powiedzieć? Katia jest w trudnej sytuacji. Jest rozwiedziona, sama z dzieckiem. Jej mama pomaga jej, jak może. Ja też chcę wszystkiego najlepszego.

– A ja? – Warwara odwróciła się do niego. Jej głos stał się cichy i spokojny, i właśnie w takich chwilach Jurij zaczynał się naprawdę denerwować. – Ja też jestem w trudnej sytuacji. Moja pensja wynosi dwadzieścia osiem, twoja trzydzieści dwa. Chcesz tego, co najlepsze – ale dlaczego to „lepsze” nigdy nie dotyczy nas obojga?

Wstał i potarł szyję. Varya znała ten gest: kiedy Yura się gubi i szuka czegoś, czego mógłby się przytrzymać, żeby nie utonąć.

  • Varya, no cóż, rozumiem. Ale gdybyś nie czepiała się każdej drobnostki…

— Drobiazgi?! — Zaśmiała się, jakoś za głośno. — Yura, pękł nam kran w kuchni! Wczoraj owinęłam go taśmą klejącą, bo hydraulik to luksus. Płytki w łazience się odprysły. Tapeta w korytarzu odpada. Mamy wynajęte mieszkanie, Yura! Wynajmuję je! Płacimy obcym i płacimy Katii, twojej matce i jej „nieprzewidzianym wydatkom”, ale sobie nic nie płacimy.

Zamilkł, patrząc w okno. Za oknem prószył marcowy śnieg – szary, ponury, niczym nastrój na pogrzebie nadziei.

„Chcesz, żebym odrzucił moją matkę?” zapytał cicho.

— Chcę, żebyś chociaż pomyślał, zanim skiniesz głową. Żebyś zrozumiał: twoja matka jest dorosłą osobą, twoja siostra też. A ja wyglądam jak dojna krowa w białej koszuli z notatnikiem Excel w dłoniach. Tylko że ja nie muczę. Mówię. Ale ty nie słyszysz.

Yuri odchylił się do tyłu i zaczął kręcić widelcem w dłoniach.

  • Ona tylko prosi o małą pomoc. Jej emerytura to piętnaście tysięcy. Katia nie ma jeszcze alimentów.
  • A moje nerwy też są na rencie, prawda? — Warja podeszła bliżej. — Wiesz, co dzisiaj zrobiłam? Policzyłam, ile odkładamy rocznie. No więc. Gdyby nie twoja mama i jej „mała pomoc”, mielibyśmy już sto pięćdziesiąt tysięcy na koncie. A mamy dwadzieścia sześć. Bo w zeszłym miesiącu jej sąsiad był w szpitalu i musieliśmy kupić owoce. Bo Katia musiała jechać do Moskwy. I bo twoja mama kupiła tonometr za dziewięć tysięcy, nie wiedzieć czemu. Z podświetleniem i piosenkami, podobno.

Jurij uśmiechnął się. Ale jakoś słabo. Sam wiedział: to wszystko prawda. Ale coś w nim się opierało.

  • Varya, no… Nie bądź taka surowa. Znasz mamę. Ona nie ma złych zamiarów.

– Oczywiście, nie ze złej woli – skinęła głową Warwara. – Ale rezultat jest absolutnie opłakany. Odmierzamy czas. Nie żyjemy, karmimy się cudzymi porażkami i nazywamy to troską. A potem, po czterdziestce, obudzisz się w tym samym wynajętym mieszkaniu, z tą samą tapetą, którą przykleili poprzedni lokatorzy. A Katia pewnie pojedzie nad morze. Bo przecież „nie można odmówić”.

Znów spojrzał przez okno.

  • A co ty proponujesz?

Westchnęła. Potem przemówiła powoli, z wyraźnym zmęczeniem:

— Proponuję tylko ten miesiąc — nikomu. Ani grosza. Ani „na kredyt do wypłaty”, ani „na kartę, a później przeleję”. Po prostu weź i odłóż. Chcesz być dobrym synem i bratem? Świetnie. Bądźcie jednością. Ale nie mów mi wtedy o kredycie hipotecznym. O „Waria, bądź cierpliwa, jesteśmy razem”. Bo nigdzie się nie wybieramy. Stoimy w miejscu. A ty trzymasz ten hamulec bezpieczeństwa.

Jurij milczał. Potem powoli wypuścił powietrze i powiedział:

  • Dobrze. Spróbujmy.

— Nie „spróbujmy”. Albo to zrobimy, albo będziemy kontynuować ten cyrk.

  • Varya…
  • Co?

Wstał, podszedł i ją przytulił. Varya zamarła – nie z czułości, ale ze zdziwienia. Jego dłoń leżała na jej plecach, ciepła, znajoma. A jednak – obca.

„Kocham cię” – wyszeptał. „Wiesz o tym”.

Powoli się odsunęła. Długo patrzyła mu w oczy. Potem powiedziała:

  • Wiem. Ale czy wiesz, że miłość to także czyny?

Jurij skinął głową. Potem poszedł umyć talerz. Stary kran w zlewie zatrzeszczał, jakby dając znak: „Tak, tak, mnie też przydałoby się trochę akcji”.

A posłaniec mrugnął na telefon Warwary. Wiadomość od Anastazji Lwownej:

„Warenko, cześć, kochanie. Mamy tu problem… Pilnie potrzebujemy pomocy. Wyjaśnię ci wszystko później. Czy możesz przelać dziesiątkę?”

Warwara spojrzała na ekran jak na minę. I zdała sobie sprawę: eksplozja już się rozpoczęła. Tylko nikt jeszcze nie wiedział, co dokładnie wybucha.


– Waria, no cóż, to po prostu… nie wiem… nieludzkie – Jurij wstał, przyciskając telefon do piersi, jakby sprawdzał mu puls. – Mama sama nie może kupić Katii ubrań. Wiecie, zima się skończyła, wszystko drożeje. A Katia nawet nie ma porządnego płaszcza.

– Ale jest twoja pensja, moja pensja i abonament na niekończące się zakupy naszym kosztem – Warwara nawet nie podniosła głosu, wręcz przeciwnie, mówiła cicho, jak chirurg przed operacją. – Wyjaśnijmy od razu: co masz na myśli, mówiąc, że sama nie może sobie kupić? Po co mielibyśmy to robić cały czas?

Jurij, już w kurtce i z kluczykami w dłoni, udawał, że się spieszy z przyzwyczajenia. Zawsze zaczynał szykować się do wyjścia, gdy Warwara się denerwowała: jakby myślał, że jeśli trzaśnie drzwiami, zostanie sama ze swoimi emocjami, a on jakimś cudem wyrwie się na ulicę.

  • Bo nie pracuje. Wiesz o tym. Po tym, jak były mąż Katii zniknął, jej matka zajęła się jej synem. Katia nie ma nawet czasu, żeby pracować na pół etatu.
  • Yura, pozwól mi napisać markerem na lodówce: „Kata jest dorosła. Warja to nie bankomat”. Może to lepiej dotrze?

Zamarł w progu i podrapał się po tyle głowy.

  • Słuchaj, pozwolisz mi samemu zdecydować, jak wydać moją część pieniędzy?

Odwróciła się do niego. Powoli. Na jej twarzy nie było gniewu, tylko zmęczenie, przeplatane gorzkim sarkazmem.

  • Świetnie. To chyba zacznę zarządzać moimi osobno. Już od tego miesiąca. Otworzę osobne konto. Możesz dać wszystko za płaszcz Katii. Ja dam na mieszkanie.

Jurij pokręcił głową:

— Czy ty w ogóle słyszysz siebie?

  • Widzisz siebie? — Warja podeszła do niego blisko. — Nie jesteśmy rodziną. Jesteśmy działem księgowości. Tylko mamy jeden budżet — i trzech klientów na nim. Twoja matka, Katia i ty. A ja jestem jak główny księgowy, ale bez uprawnień. Podpisuję, tłumaczę, uśmiecham się. Ale nikt mnie nie pyta.

Z irytacją szarpnął za zamek kurtki.

  • Varya, zamieniasz się w maszynę liczącą. Wszystko liczysz, wszystko ważysz…

– A ty – w słabego „ukochanego syna”, któremu zepsuł się przycisk „odmów”. Jej matka, nawiasem mówiąc, nie czuje się zażenowana.

  • Nie zaczynaj.
  • Za późno. Już jestem w środku.

Jurij zamarł. Wciągnął powietrze. Wypuścił je. Przemówił stłumionym głosem:

— Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, że mama ma nadciśnienie? Że wczoraj była zdenerwowana, bo nie chciałeś jej przelać pieniędzy? Że płakała, swoją drogą?

– Doskonale. Zaliczymy to do „szantażów emocjonalnych”. Nie wstydzisz się, Warwaro? – przedrzeźniła teściową, zaciskając usta. – Ma nadciśnienie, a mnie, nawiasem mówiąc, boli ząb. Bo znowu nie poszłam do lekarza. Zgadnij dlaczego? Bo płaszcz Katii jest w nieodpowiednim fasonie.

Jurij zrobił krok naprzód. Nie gwałtownie, ale z napięciem w ramionach.

  • Nie trzeba. To nie jest konieczne. Mama się stara. Katia też nie jest niczemu winna.
  • Nie mówię, że jesteśmy winni, Yur. Mówię, że powinniśmy myśleć o sobie. A nie o innych – zawsze. I to ze szkodą dla innych. To wszystko. Nie mogę już tego robić. Jeśli chcesz, prześlij pieniądze. Ale wtedy nie będę grał w tę grę.

– To nie jest gra, Varya. To życie. Ludzie chorują, rozwodzą się, tracą pracę.

  • Tak. I tracę marzenia. Krok po kroku. Po cichu. Bo zawsze je wybierasz. A ja jestem… tylko pozycją w budżecie rodzinnym.

Tutaj po raz pierwszy stracił panowanie nad sobą:

  • Wiesz, jak mi ciężko między wami? Naciskasz na mnie, mama narzeka, Katia milczy, ale wszyscy potrzebują wszystkiego! I jestem rozdarta!

Spojrzała na niego z niespodziewanym spokojem.

  • Więc wybierz. Jedną stronę. Jeden priorytet.
  • Co, to naprawdę ultimatum?
  • Nie, Yur. To już jest logiczne. Albo żyjemy dla siebie i oszczędzamy na przyszłość, albo pozostajemy funduszem pomocowym. Tylko nie nazywaj tego rodziną. I nie proś mnie, żebym marzył z tobą o przyszłości, jeśli wszystko poświęcisz przeszłości.

Milczał. Przez długi czas. Potem nagle znowu przemówił:

  • Dobrze. A co jeśli tak będzie? Mama powie: „Nie będę tłumaczyć”? Kasia powie: „Odmówię”? I wtedy będę żył z poczuciem winy?

„Lepiej z poczuciem winy niż z poczuciem całkowitej finansowej niemocy” – odparła Varya. „Ale serio, tak. To wszystko. Inaczej mnie stracisz”.

Nie odpowiedział. Wyszedł, trzaskając drzwiami.

Warwara pozostała przy ścianie. Potem powoli osunęła się na podłogę, opierając plecy o tapetę w kolorze „beżu beznadziei”. Żołądek ściskał jej się niemiłosiernie. Słowa „tracisz mnie” wirowały jej w głowie. Ona je wypowiedziała. Ona. Ta, która wytrwała, przełknęła i uwierzyła w „później”.

Jurij nie przyszedł wieczorem. Wysłał tylko wiadomość głosową:

  • Muszę pomyśleć. Byłem u mamy. Nie chcę się kłócić.

Następnego ranka Warwara wyszła z domu. Przejechała dwa przystanki do pracy i nagle wysiadła. Kupiła kawę w kiosku na rogu. Usiadła na ławce. I po raz pierwszy od wielu miesięcy pomyślała: „Czego ja chcę? Siebie osobiście? Bez tego całego „musimy pomagać” i „rodzina jest święta”.

Nie było odpowiedzi. Słychać było tylko gorzkie cappuccino i lekki chłód.

A potem przyszła wiadomość od Anastazji Lwownej:

„Warenko, jeśli Jura jeszcze nie przetłumaczyła, możesz? To pilne. Katia już wybrała kurtkę puchową. Został ostatni model”.
Palce Warwary drżały. Nacisnęła „odpowiedz” i napisała trzy słowa:

«Niech sobie poszuka.»


Kiedy Jurij wrócił, pachniał cudzymi perfumami. Nie damskimi, nie, te perfumy pachniały mieszkaniem z dywanami na ścianach, szczelnie zamkniętymi oknami i naftaliną. Warwara rozpoznała zapach jego dzieciństwa: Anastazja Lwowna, herbata z jaśminem, kot Łapa i surowe „A jak myślisz, kto go przygotował do szkoły?”.

Wszedł jak zwykle – bez dzwonka, z własnym kluczem. Zdjął buty, powiesił kurtkę. Nie powiedział „dzień dobry” ani „przepraszam”. Po prostu położył kopertę z pieniędzmi na kuchennym stole i cicho:

– To na zaliczenie. Za marzec. Podjąłem pracę na pół etatu. Wieczorami rozładowywałem w magazynie.

Warwara usiadła naprzeciwko niego w milczeniu. Nie patrzyła mu w oczy. Nie pytała, gdzie jest. I tak wszystko było jasne – „poszedł pomyśleć” okazało się równoznaczne z „poszedł, żeby mama mogła za mnie o wszystkim decydować”.

„Rozumiem” – powiedziała w końcu. „Teraz mamy dwa budżety. Jeden od mamy, drugi z magazynu. Nic wspólnego. Piękno.”

Pocierał oczy, jakby dopiero się obudził.

  • Varya… Nie chcę, żebyśmy się kłócili. Po prostu nie umiem być okrutna.

– To nie okrucieństwo, Yur. To odpowiedzialność. Nie wyhodujesz jej, jeśli będziesz ciągle chodzić do matki – pod jej skrzydła, w skarpetkach z dawnych lat.

  • Znowu będziesz ją obwiniać? Ona tylko próbuje pomóc.

– To pomaga nie dorastać. I zmienia mnie w rozdrażnioną, wściekłą, uciśnioną ciocię, która ciągle liczy. I wiesz, co jest straszne? Zaczęłam siebie nienawidzić. Bo czuję, że staję się dla siebie obca.

Usiadł. W milczeniu. Oparł łokcie na stole. Dłonie miał splecione. Usta miał zaciśnięte w linię. Warwara patrzyła, jak stara się nic nie powiedzieć, ale język swędział go jak uczniaka na lekcji.

„Mama powiedziała” – zaczął – „że skoro jesteś taka zdeterminowana, to… może lepiej będzie, jeśli zamieszkamy osobno. Żeby pomyśleć. Żeby ochłonąć”.

Warwara roześmiała się. Nerwowo, wręcz histerycznie.

– powiedziała mama. Oczywiście. Mama jest naszym mediatorem rodzinnym. A Katia jest działem logistyki.

  • Przesadzasz. Ona się po prostu martwi.
  • A ty? Martwisz się o mnie? O nas? Czy tylko o to, żeby spała spokojnie?

Tu znów podniósł głos:

  • Czego ode mnie chcesz?! Żeby wykreślić moją matkę? Żeby powiedzieć Katii: „Przepraszam, mieszkam na ulicy, Warwara jest przeciwna”? Tak się nie robi!

– Zdarza się, Yur. Zdarza się, gdy człowiek rozumie, gdzie jest jego rodzina, a gdzie infantylny balast. Nie jestem przeciwny twojej rodzinie. Jestem przeciwny temu, żebyśmy żyli dla ich wygody, a nie dla własnej.

Wstał. Zirytowany, gwałtownie.

  • Właśnie, rozumiem. Nie wiem, jak mam być taka, jaką chcesz, żebym była.

„I nie chcę już być taka, jaką chcesz, żebym była” – odpowiedziała cicho Warwara. „Chcę być sobą. I żyć jak człowiek. A nie czekać, aż pozwolą mi kupić poduszkę bez meldowania się teściowej”.

Tydzień później Jurij się wyprowadził. Powiedział, że zamieszka z matką. „Dopóki wszystko się nie wyjaśni”. Nie powiedział tylko, co dokładnie należało wyjaśnić: swoją odwagę? Zmęczenie Warwary? A może saldo na karcie?

Katya wysłała gniewną wiadomość na Messengerze:

„Właściwie zniszczyłeś naszą rodzinę. Mama płacze, Jura choruje. A ty jesteś samolubny. Przez takich ludzi jak ty rozpadają się małżeństwa”.
Warwara nie odpowiedziała. Usunięto. I poszła obejrzeć kawalerkę w nowym budynku. Małe, bez windy. Ale z widokiem na tory kolejowe. Ale – jej.

Jurij przyszedł podpisać rozwód. W formalnej marynarce i z miną zmęczonego urzędnika. Podpisy to formalność. Ale Warwara czuła, że ​​jej ręka drży jak narkomanowi na detoksie.

„Varya…” powiedział, zanim wyszła. „Ja… może za chwilę… my…”

  • Yura. Nie jesteśmy pożyczką. Nie rozważamy tego ponownie po sześciu miesiącach.

Chciał ją przytulić. Nie odważył się. Varya skinęła głową i odeszła.

Miesiąc później siedziała w kawiarni niedaleko metra. Pachniało w niej pieczywem i wolnością. Warwara upiła łyk cappuccino i po raz pierwszy nie myślała o puchowej kurtce Katii ani o matce Jury. Tylko o sobie.

Telefon zawibrował. List od prawnika:

„Potwierdzamy: Twój majątek nie podlega podziałowi. Możesz swobodnie dysponować swoimi oszczędnościami”.
Nacisnęła „archiwum”. Wzięła notatnik. Na pierwszej stronie napisała dużymi literami:

„Nie ma nic złego w oszczędzaniu dla siebie”.

I po raz pierwszy od dłuższego czasu się uśmiechnęła.

Добавить комментарий

Ваш адрес email не будет опубликован. Обязательные поля помечены *