Mama będzie mieszkać z nami, to nie podlega dyskusji – stwierdził mąż

Telefon zadzwonił akurat w chwili, gdy Vika w końcu dostrzegła właściwe słowo do przetłumaczenia. Skrzywiła się, zerknęła na ekran laptopa i sięgnęła po telefon. Na wyświetlaczu pojawił się napis „Andriej”.

„Tak, cześć” – odpowiedziała, trzymając telefon między uchem a ramieniem i kontynuując pisanie.

Z głośnika słychać było ciężki oddech, jakby mąż szedł szybko lub wchodził po schodach.

  • Vik, mam problem. Poważny.

Coś w jego głosie kazało jej się zatrzymać i odłożyć pracę na bok.

  • Co się stało?

– Mamo… coś z nią nie tak – powiedział Andriej szorstko, zdławionym głosem. – Właśnie dzwoniła sąsiadka. Znalazła ją na ulicy w koszuli nocnej. Mama nie mogła sobie przypomnieć, gdzie mieszka.

Vika wyprostowała się na krześle, czując, jak napinają się jej mięśnie pleców.

  • O mój Boże… Czy ona już jest w porządku?

– Tak, sąsiadka ją odwiozła. Już do niej jadę. Przełożę wszystkie spotkania na jutro – zrobił pauzę, po czym dodał ciszej: – To nie pierwszy raz. Po prostu wcześniej znaleźli to szybciej.

„Czy mogę w czymś pomóc?” zapytała Vika, czując narastający w niej niepokój.

  • Jeszcze nie. Zadzwonię, jak tylko się czegoś dowiem.

Tego wieczoru Andriej nie zadzwonił. Przyszedł sam, późno, kiedy Wika już szykowała się do snu. Usłyszała przekręcanie klucza w zamku i wyszła na korytarz. Jej mąż stał na progu – wysoki, barczysty, z rozczochranymi ciemnoblond włosami i tak zmęczony, jakby dawno go nie widziała. Zazwyczaj energiczny i opanowany, teraz wyglądał, jakby wyssano z niego wszystkie siły.

„Co się dzieje?” zapytała cicho Vika, pomagając mu zdjąć płaszcz.

Andriej wszedł do kuchni, ciężko usiadł na krześle i przetarł twarz dłońmi.

— Lekarze mówią, że to demencja. Naczyniowa. I postępuje bardzo szybko — spojrzał na nią, jego oczy były czerwone i zapalone. — Rozumiesz, co to znaczy?

Vika skinęła głową w milczeniu, siadając naprzeciwko. Jej teściowa, Elena Pietrowna, miała sześćdziesiąt osiem lat. Po śmierci męża pięć lat temu mieszkała sama w dwupokojowym mieszkaniu w sąsiedniej dzielnicy. Silna, niezależna kobieta, która całe życie pracowała jako inżynier w fabryce. Taką ją Vika znała – nieco oschłą, prostolinijną, ale generalnie przyjazną.

„Co teraz?” – zapytała. „Może powinnam zatrudnić pielęgniarkę? A może są jakieś ośrodki dla takich pacjentów?”

Andriej spojrzał ostro, a w jego oczach na moment pojawił się błysk irytacji.

— Centra? Sugerujesz, żebyśmy wysłali moją matkę do domu opieki? — Wyprostował się, a jego głos stał się ostrzejszy. — Mama zamieszka z nami, bez dyskusji.

Vika zamarła, patrząc na męża. Przez osiem lat małżeństwa przyzwyczaiła się do jego asertywności i pewności siebie – cech, które pomogły mu zrobić karierę jako menedżer regionalny – ale ten ton nigdy nie był obecny w ich związku.

„Nie mówiłam nic o domu opieki” – zaczęła ostrożnie. „Są specjalne ośrodki dzienne, gdzie…”

„Mama będzie mieszkać z nami” – warknął Andriej. „Już postanowione”.

Vika poczuła narastającą w niej falę oburzenia. Nie tyle z powodu samej decyzji, co z powodu tonu i kategoryczności. Zawsze omawiali razem ważne sprawy.

„Nie sądzisz, że powinniśmy o tym porozmawiać?” – zapytała, starając się brzmieć spokojnie. „To ważny krok. Musimy wszystko przemyśleć – gdzie będzie mieszkać, kto będzie się nią opiekował pod twoją nieobecność. Pracuję z domu, ale mam też zobowiązania.

Andriej westchnął i opuścił ramiona.

„Przepraszam” – powiedział ciszej. „Widziałem już wystarczająco dużo… Ona nie może być sama, Vic. Absolutnie nie. Może zagrzać czajnik i o tym zapomnieć. Może wyjść do sklepu i nie wrócić, bo zapomniała drogi”.

„Rozumiem” – Vika wyciągnęła rękę i ścisnęła jego dłoń. „I nie mam nic przeciwko temu, żeby z nami mieszkała. Naprawdę. Pomyślmy tylko, jak to zorganizować”.

Tak zaczęło się ich nowe życie.

Elena Pietrowna wprowadziła się do nich trzy dni później. Vika szybko opróżniła biuro, przenosząc laptopa i papiery w kąt sypialni. Mały, jasny pokój wyglądał teraz inaczej – zamiast sofy stało wąskie łóżko, stolik nocny, nowe zasłony w kwiatowy wzór, które Vika kupiła specjalnie dla teściowej, wiedząc, że uwielbia kwiatowe wzory.

„No cóż, teraz zaczniemy żyć na nowo” – powiedziała Vika, pomagając Elenie Pietrownie rozpakować jej rzeczy.

Teściowa skinęła głową, ale jej wzrok był nieobecny, jakby myślami błądziła gdzieś daleko. Ostatnio wyraźnie schudła – jej policzki były zapadnięte, a oczy, zazwyczaj żywe i uważne, teraz wyglądały na zagubione. Jej starannie ułożone włosy, które zawsze farbowała na kasztanowo, miejscami miały siwe refleksy.

„Jesteś bardzo miły, Vikulya” – powiedziała nagle, głaszcząc nową narzutę. „Zawsze byłaś miła. Gdy tylko poznałaś Andriuszę, pomyślałam: jaka grzeczna z ciebie dziewczyna”.

Vika uśmiechnęła się, czując się niezręcznie. Takie wyznania nie leżały w charakterze jej teściowej.

  • Dziękuję, Eleno Petrovno. Z tobą też zawsze było mi łatwo.

„Niedługo wrócę” – powiedziała nagle teściowa, a jej głos stał się mocniejszy, bardziej pewny siebie – to był ton, do którego Vika była przyzwyczajona. „Lekarze wkrótce ustalą, co mi jest, i wrócę do siebie. Nie będę cię niepokoić”.

Vika chciała zaprotestować, powiedzieć, że cieszą się na jej widok, ale coś w oczach teściowej ją powstrzymało. Tam, za konsternacją, przebijała duma – ta sama, która sprawiała, że ​​Elena Pietrowna zawsze trzymała się prosto i nigdy nie narzekała.

Pierwszy tydzień minął stosunkowo spokojnie. Andriej był w domu, pomagał matce się zadomowić, zawoził ją na wizyty lekarskie, kontrolował przyjmowanie leków. Vika gotowała, starając się zapamiętać wszystko, co lubi teściowa. Stopniowo wykształcił się pewien rytm, choć nietypowy dla wszystkich.

Ale wtedy Andriej odebrał telefon z centrali – pilna podróż służbowa, prezentacja nowego produktu w trzech miastach. Vika zobaczyła, jak się spieszy, próbując znaleźć rozwiązanie.

„Umówię się z pielęgniarką” – obiecał wieczorem przed wyjazdem. „Dostanie podwójne wynagrodzenie i będzie pracować przez cały dzień”.

Ale rano, gdy Andriej był już na lotnisku, pielęgniarka zadzwoniła i powiedziała, że ​​nie będzie mogła rozpocząć pracy ze względu na sytuację rodzinną.

„Co zrobimy?” zapytała Vika, łącząc się z mężem za pomocą połączenia wideo.

Na ekranie telefonu jego twarz była napięta.

„Poszukam innego” – obiecał. „Ale to trochę potrwa. Dasz radę wytrzymać kilka dni? Rozumiem, że pracujesz, ale mama jest generalnie spokojna.

Vika zgodziła się, choć wszystko w niej pękło. Termin tłumaczenia był naglący, klient wymagający, ale jak miała wytłumaczyć teściowej, że nie może wchodzić do pokoju co piętnaście minut z pytaniami?

Pierwszy dzień przetrwali stosunkowo spokojnie. Jelena Pietrowna dużo spała, oglądała telewizję, głównie wiadomości, od czasu do czasu przeglądała stare albumy ze zdjęciami, które Vika specjalnie położyła na stoliku kawowym. Ale drugiego dnia zaczęły się trudności.

  • Vikulya, gdzie jest Andriusza? Czemu nie przychodzi? — teściowa zadała to pytanie po raz piąty tego ranka.

„On jest w podróży służbowej, Eleno Pietrowna” – powtórzyła cierpliwie Vika, nie odrywając wzroku od ekranu. „Wróci za trzy dni”.

„O, tak” – teściowa usiadła na krześle przy oknie, zamyślona spojrzała na ulicę i pięć minut później historia się powtórzyła.

Wieczorem Vika czuła, że ​​jej cierpliwość się kończy. Przetłumaczony tekst był pełen błędów, które trzeba było poprawić, a w skroniach pulsowało jej napięcie. Najgorszy jednak moment nastąpił, gdy weszła do kuchni i odkryła, że ​​teściowa postawiła czajnik na kuchence i o nim zapomniała. Plastikowy uchwyt się stopił, wypełniając mieszkanie ostrym zapachem.

  • Elena Pietrowna! — Vika nie mogła tego znieść. — Mogłaś wzniecić pożar!

Teściowa zamrugała ze zdziwieniem, po czym jej oczy napełniły się łzami.

„Chciałam herbaty… Zapomniałam… Przepraszam” – opadła na krzesło, nagle stając się mała i bezbronna.

Vika poczuła się zawstydzona swoim wybuchem.

„W porządku” – usiadła obok teściowej. „Tylko następnym razem, proszę, zadzwoń, jeśli będziesz czegoś potrzebować”.

Trzeciego dnia Elena Pietrowna pomyliła dzień z nocą. Vika obudziła się o trzeciej nad ranem z powodu hałasu w kuchni i zastała teściową próbującą przygotować śniadanie.

„Andriusza niedługo musi iść do pracy, trzeba go nakarmić” – tłumaczyła z takim przekonaniem, że nie było sensu się kłócić.

Vika delikatnie zaprowadziła ją z powrotem do łóżka, ale ona sama nie mogła zasnąć aż do rana. Termin zbliżał się, a prace stanęły w miejscu.

Kiedy Andriej w końcu wrócił, Vika poczuła się jak wyciśnięta cytryna. Zamiast oczekiwanej wdzięczności i zrozumienia, zobaczyła jedynie zmęczenie i irytację na twarzy męża.

„Dlaczego tak jest?” zapytał, rozglądając się po salonie i patrząc na porozrzucane rzeczy. „Mamo, prosiłem cię, żebyś nie dotykała moich papierów na stole”.

Elena Pietrowna, siedząc na krześle z czasopismem w rękach, spuściła wzrok ze wstydem.

— Myślałem, że to stare gazety…

„To są dokumenty do prezentacji!” – głos Andrieja stał się szorstki. „Spędziłem dwa wieczory na ich przygotowywaniu”.

Vika spojrzała na męża ze zdziwieniem. Nigdy wcześniej nie pozwolił sobie na taki ton w stosunku do matki.

„Nie zrobiła tego celowo” – powiedziała cicho Vika, obejmując go za ramiona. „Wiesz o tym”.

Andriej westchnął i przeczesał włosy ręką.

  • Tak, oczywiście. Przepraszam, mamo. Jestem zmęczony po drodze.

Tego wieczoru wszystko wydawało się iść dobrze. Ale to był dopiero początek.

Z dnia na dzień charakter Andrieja zdawał się zmieniać na naszych oczach. Wcześniej spokojny i rozsądny, coraz bardziej tracił panowanie nad sobą z powodu drobiazgów. Szczególnie boleśnie odczuła to jego matka.

„Mamo, ile razy mam ci powtarzać?” Jego głos rozbrzmiał echem po całym mieszkaniu. „Nie możesz otwierać drzwi obcym! Nie możesz ich otwierać nikomu!”

Elena Pietrowna siedziała na sofie, zgarbiona jak niegrzeczne dziecko.

„Ale to był listonosz” – powiedziała cicho. „Miał niebieski mundur”.

  • Listonosza nie było! — Andriej rozłożył ręce. — To sąsiad z dołu narzekał na hałas. Wika ledwo go wyciągnęła!

Vika, stojąca w drzwiach kuchni, skrzywiła się. Tak, sąsiadka rzeczywiście przyszła z pretensjami – teściowa często włączała telewizor na cały regulator, zwłaszcza wcześnie rano. Ale żeby na nią za to krzyczeć?

„Andriej” – zawołała cicho. „Czy mogę z tobą chwilę porozmawiać?”

Na korytarzu, z dala od teściowej, zwróciła się do męża.

„Co ci jest?” zapytała wprost. „Czemu krzyczysz na mamę?”

Andriej pocierał grzbiet nosa, jakby bolała go głowa.

  • Co mam zrobić? Nie słyszy spokojnych słów. Powtarzałem o drzwiach dziesięć razy – bezskutecznie.

„Ona jest chora” – powiedziała cicho Vika. „Ona nie zapomina wszystkiego celowo”.

„Wiem” – warknął Andriej. „Nie jestem ślepy”.

  • To dlaczego tak do niej mówisz?

Odwrócił wzrok i przez chwilę Vika miała wrażenie, że dostrzegła łzy w jego oczach. Ale kiedy znów na nią spojrzał, w jego oczach było tylko zmęczenie.

„Poprawię się” – obiecał. „To po prostu ciężki dzień”.

Ale jego stan się nie poprawiał. Wręcz przeciwnie, jego cierpliwość malała z każdym tygodniem. Szczególnie trudne były wieczory, kiedy wracając z pracy, odkrywał nowe problemy – stłuczony kubek, zniszczoną koszulę, zgubione klucze.

A potem wydarzyło się coś, co przelało czarę goryczy.

Był sobotni wieczór, Vika przygotowywała kolację na przybycie przyjaciółki i jej męża – pierwszych gości od dawna. Andriej pomagał nakrywać do stołu, układając talerze z ceremonialnej zastawy, którą rodzice Viki podarowali im z okazji ślubu.

Elena Pietrowna wyszła ze swojego pokoju ubrana w elegancką sukienkę i broszkę – zawsze lubiła wyglądać elegancko w obecności gości.

„Czy mogę pomóc?” zapytała, patrząc na syna.

Andriej szybko spojrzał na Vikę, która zajmowała się przygotowywaniem sałatek.

„Lepiej usiądź, mamo” – powiedział. „Sami sobie z tym poradzimy”.

„Mogę przynajmniej przynieść okulary” – nalegała Jelena Pietrowna.

W jej głosie było tyle chęci bycia użyteczną, że Vika nie mogła tego znieść.

  • Oczywiście, Eleno Pietrowna. Na górnej półce stoją kryształowe wazony, możesz mi przynieść jeden na kwiaty?

Teściowa rozpromieniła się i ruszyła w stronę szafy. Andriej skrzywił się z niezadowolenia, ale nic nie powiedział.

To, co wydarzyło się później, zdawało się dziać w zwolnionym tempie. Elena Pietrowna sięgnęła do najwyższej półki, podniosła wazon, ale w tym momencie jej ręce zaczęły się trząść. Wazon wyślizgnął się jej z palców i, zataczając łuk w powietrzu, roztrzaskał się o kafelki podłogi z głośnym dźwiękiem, który sprawił, że Vika poczuła trzask w uszach.

Na chwilę w pokoju zapadła ogłuszająca cisza. Elena Pietrowna zamarła z przerażeniem na twarzy. Vika odłożyła nóż, którym kroiła warzywa.

„Wszystko w porządku” – zaczęła, ale w tym momencie Andriej wybuchnął.

  • No i co, cieszysz się? — krzyknął, patrząc na matkę. — Mówiłem ci, żebyś siedział i niczego nie dotykał! Czy ty w ogóle rozumiesz, co stłukłeś? To kryształ, prezent od rodziców Viki!

„Nie miałam tego na myśli” – wyjąkała Elena Pietrowna, cofając się o krok. „Myślałam, że pomagam…”

  • Pomóc? — Andriej podniósł głos jeszcze bardziej. — Z twoją pomocą tylko stwarzasz problemy! Najpierw spaliłeś czajnik, potem zaniepokoiłeś sąsiadów, a teraz to!

„Andriej” – próbowała interweniować Vika, ale on zdawał się nie słyszeć.

„I oto jestem, rozdarty między pracą a domem, próbując nadążyć ze wszystkim” – kontynuował, z twarzą czerwoną ze złości. „A co dostaję w zamian? Tylko nowe problemy!”

Elena Pietrowna zbladła, jej usta zadrżały. Cofnęła się o krok, uderzyła o krzesło i omal nie upadła.

„Vika, może lepiej będzie, jeśli pójdę do swojego pokoju” – wyszeptała, nie patrząc na syna. „Tylko przeszkadzam”.

  • Dokładnie! — wykrzyknął Andriej. — Idź do swojego pokoju i posiedz tam chociaż raz cicho!

Kiedy drzwi zamknęły się za teściową, Vika poczuła narastającą w niej falę gniewu – zimną, niemal spokojną. Odłożyła ręcznik, którym wycierała ręce, i podeszła do męża.

„Co robisz?” zapytała cicho.

Andriej już pochylił się, żeby pozbierać odłamki.

  • Co mam zrobić? Pochwalić ją za stłuczenie wazonu?

Vika pokręciła głową.

– Czy zdajesz sobie sprawę, że krzyczysz na swoją matkę? Na kobietę, która cię urodziła i wychowała? Na osobę, która teraz jest chora i nie panuje nad swoimi poczynaniami?

„I ja muszę to wszystko znosić?” – warknął Andriej, ale w jego głosie słychać było niepewność.

„Tak, powinnam” – powiedziała stanowczo Vika. „Bo to twoja matka”.

Spojrzała na męża i nagle przypomniały jej się wspomnienia: jak Elena Pietrowna przynosiła im słoiki dżemu, gdy się wprowadzili; jak przychodziła do nich, kiedy Vika miała grypę; jak była dumna ze swojego syna na każdym rodzinnym przyjęciu…

– Czy ty w ogóle rozumiesz, co ona dla ciebie zrobiła? – zapytała cicho Vika, ale z każdym słowem jej głos stawał się coraz głośniejszy. – Nie spała w nocy, kiedy byłaś chora. Odmawiała sobie wszystkiego, żebyś mogła studiować na dobrym uniwersytecie. Ile razy przychodziła do nas w każdą pogodę, kiedy potrzebowałaś pomocy? A teraz, kiedy potrzebuje twojego wsparcia, ty na nią krzyczysz z powodu jakiegoś wazonu?

Andriej spojrzał na nią szeroko otwartymi oczami, jakby jej nie poznawał.

„Nawet zwierzęta nie robią tego swoim rodzicom!” – wykrzyknęła Vika, czując, jak jej głos drży. „Oni opiekują się starszymi ludźmi, chronią ich. A ty co robisz? Upokarzasz ją, krzyczysz, oskarżasz o rzeczy, których nie jest winna!”

Wzięła głęboki oddech i zauważyła, że ​​Andriej już jej nie przerywa. Stał zgarbiony, a coś w jego postawie podpowiadało Vice, że jej słowa dotarły do ​​celu.

„Wiesz, że ona czasami płacze w swoim pokoju?” – dodała cicho Vika. „Kiedy myśli, że nikt jej nie słyszy. Mówi, że stała się ciężarem. Czy tego chcesz? Żeby twoja matka poczuła się bezużyteczna?”

Andrzej milczał, a ta cisza była wymowniejsza niż jakiekolwiek słowa. W końcu podniósł wzrok.

„Masz rację” – powiedział tak cicho, że Vika ledwo go usłyszała. „Zachowuję się okropnie”.

Gniew Vicky zaczął ustępować, pozostawiając po sobie jedynie zmęczenie.

„Idź i zadzwoń do mamy” – powiedziała. „Obiad jest już prawie gotowy. Potem razem posprzątamy te odłamki”.

Andriej skinął głową i skierował się do pokoju matki. Vika wróciła do deski do krojenia, czując, że trzęsą jej się ręce. Rzadko traciła panowanie nad sobą, ale teraz ogarnęła ją fala emocji.

Minutę później wrócił Andriej, a wyraz jego twarzy sprawił, że Vika zamarła z nożem w dłoni.

„Jej tam nie ma” – powiedział ochryple.

  • Jak to? — Vika zmarszczyła brwi. — Może w łazience?

„Sprawdziłem wszędzie. I znalazłem to” – podał jej złożoną kartkę papieru.

Pismo Eleny Pietrowna, zazwyczaj staranne, było tu nierówne i chwiejne. „Wiem, że ci przeszkadzam. Już nie będę”.

Vika poczuła, że ​​robi jej się zimno.

„Odeszła” – wyszeptała. „Opuściła dom”.

Myśli krążyły mi po głowie. Elena Pietrowna, w swoim stanie, sama na ulicy, nie pamiętająca drogi ani adresów…

„Musimy sprawdzić” – Vika wpadła na korytarz. „Natychmiast!”

Andriej już zakładał kurtkę, jego ruchy były gwałtowne i nerwowe.

„To moja wina” – mruknął. „Jeśli coś jej się stanie…”

„Później będziesz się obwiniał” – przerwała mu Vika. „Musimy działać teraz. Ty biegnij na przystanek autobusowy, ja pójdę przez podwórka do sklepu – ona często tam chodziła.

Rozstali się, a Vika pobiegła do najbliższego supermarketu, wykręcając po drodze numer policji. Zimny, jesienny wiatr owiał jej twarz, opadłe liście szeleściły pod stopami. Vika patrzyła na każdego przechodnia, na każdą ławkę. Myśli trzepotały jej w głowie niczym przestraszone ptaki.

„Mam tylko nadzieję, że nic jej nie jest. Mam tylko nadzieję, że się odnalazła”.

Policja przyjęła wiadomość i obiecała wysłać patrol, ale Vika usłyszała w ich głosach nudną rutynę. Ilu zagubionych staruszków szukają każdego dnia?

Telefon zadzwonił, gdy przeszła już trzy przecznice.

„Znalazłaś?” – wyrzuciła z siebie, nawet nie patrząc na ekran.

„Nie” – głos Andrieja brzmiał stłumionym głosem. „Sprawdziłem wszystkie przystanki. Idę do parku”.

„Zadzwonię do szpitali” – powiedziała Vika. „Może ktoś już ją zabrał”.

Ale do szpitali nie zgłosił się nikt z opisem podobnym do Eleny Pietrowna. Vika kontynuowała poszukiwania, czując narastającą w niej panikę. Zapadł zmrok, zapaliły się latarnie uliczne, a Elena Pietrowna zdawała się być pochłonięta przez miasto.

Dwie godziny później zadzwonił telefon Vicky. Na ekranie pojawił się napis „Andriej”.

„Znalazłem ją!” W jego głosie słychać było taką ulgę, że Vika poczuła łzy w oczach. „Jest trzy przecznice stąd, przy placu zabaw”.

  • Wszystko z nią w porządku? — Vika już biegła we wskazanym kierunku.

– Tak, ale… – zawahał się. – Była bardzo przestraszona. I kompletnie zamarznięta – wyszła w samym szlafroku i kapciach.

Vika znalazła ich na ławce niedaleko pustego placu zabaw. Andriej przytulał matkę, okrywając ją swoją kurtką. Jelena Pietrowna tuliła się do syna jak mała dziewczynka i cicho coś mówiła.

Na widok Viki nagle się wyprostowała.

„Vika, moja droga, przepraszam” – powiedziała z wyrazistością w głosie, której nie było od dawna. „Nie chciałam ci przeszkadzać”.

„Nie przeszkadzasz nam” – Vika usiadła obok niej i wzięła ją za rękę. „Martwiliśmy się. Chodźmy do domu”.

Coś błysnęło w oczach Eleny Pietrowna – błysk świadomości, moment jasności w mgle choroby.

„Słyszałam, jak go strofujesz” – powiedziała nagle, a jej głos stał się mocniejszy. „Chronisz mnie. Dziękuję”.

Vika zawstydziła się i rzuciła szybkie spojrzenie Andrieja. Stał z opuszczoną głową, a w świetle latarni widać było, jak drżą mu usta.

„Chodźmy do domu” – powtórzyła cicho Vika. „Tam jest ciepło, a obiad czeka”.

Powoli wracali, Elena Pietrowna między nimi, wspierająca się na ich ramionach. Wyglądała tak krucho w cienkiej szacie, że kurtka Andrieja, narzucona na nią, była na nią za duża, co czyniło ją jeszcze bardziej bezbronną.

– Wiesz, Andriuszu – powiedziała niespodziewanie, nie podnosząc głowy – ty też uciekłeś z domu, jak miałeś siedem lat. Obrażałeś się, że nie kupiłem ci samochodu na pilota. Pamiętam to jak wczoraj – listopad, zimno, a ty byłeś w lekkiej kurtce. Z ojcem biegaliśmy po całej okolicy.

„Pamiętam, mamo” – odpowiedział cicho Andriej. „Znaleźli mnie w pobliżu garaży. Schowałem się tam i było mi tak zimno, że szczękałem zębami.

„I płakałam ze szczęścia, kiedy cię znaleźliśmy” – kontynuowała Elena Pietrowna. „Pomyślałam – gdybyś tylko żyła, a reszta nie ma znaczenia”.

Vika zobaczyła, jak Andriej zacisnął usta, powstrzymując swoje emocje.

Po powrocie do domu Vika najpierw posadziła teściową w kuchni, włączyła piecyk i nalała jej gorącej herbaty z cytryną i miodem. Jelena Pietrowna siedziała, ściskając kubek zmarzniętymi palcami, i patrzyła gdzieś przed siebie nieobecnym wzrokiem. Chwila jasności, którą miała na zewnątrz, stopniowo bladła.

„Andriusza, gdzie mój niebieski sweter?” – zapytała nagle, jakby nic się nie stało. „Jutro muszę iść do pracy, a on nie jest wyprasowany”.

Vika i Andriej wymienili spojrzenia. Elena Pietrowna nie pracowała od kilku lat.

„Pogłaszczę cię, mamo” – powiedział cicho Andriej, siadając obok niej. „A teraz zjedzmy kolację i chodźmy spać. Już późno”.

Ku zaskoczeniu Viki, jej teściowa nie protestowała. Posłusznie zjadła zupę, a nawet trochę puree ziemniaczanego, po czym pozwoliła się zaprowadzić do pokoju. Vika pomogła jej przebrać się w koszulę nocną i przykryć kocem.

„Dziękuję, córko” – powiedziała Jelena Pietrowna i w tym momencie odzyskała pełną świadomość. „Masz się dobrze. Andriusza ma szczęście, że cię ma”.

  • Dobranoc, Eleno Pietrowna — Vika delikatnie pogłaskała ją po siwiejących włosach. — Jutro wszystko będzie dobrze.

Kiedy wyszła z pokoju teściowej, w mieszkaniu panowała cisza. Andrieja znaleziono w kuchni, siedzącego przy stole z głową w dłoniach. W świetle lampy Wika zobaczyła, jak drżą mu ramiona.

Płakał. Cicho, z trudem, ale płakał – jej zawsze silny, pewny siebie mąż, który przez osiem lat małżeństwa ani razu nie pozwolił sobie na płacz.

Vika zatrzymała się w drzwiach, nie wiedząc, czy wejść. Ale wtedy Andriej podniósł głowę – jego oczy były czerwone i opuchnięte.

„Dlaczego płaczesz?” zapytała Vika, starając się, aby jej głos brzmiał zwyczajnie, a nie żałośnie.

Andriej ocierał oczy grzbietem dłoni jak mały chłopiec.

„Jestem złym synem” – powiedział oschle.

Vika podeszła i usiadła naprzeciwko niego.

„Tak” – zgodziła się po prostu. „Nawet nie będę się kłócić”.

Spojrzał na nią ze zdziwieniem, jakby oczekiwał pocieszenia i sprzeciwu.

„Ale dopóki twoja matka żyje, wciąż masz czas, żeby zło przemienić w dobro” – dodała Vika, patrząc mu prosto w oczy. „Wszystko jest w twoich rękach”.

Andriej skinął głową w milczeniu, a w jego spojrzeniu błysnęło coś nowego – zrozumienie i determinacja jednocześnie.

„Postaram się” – powiedział cicho. „Postaram się bardzo”.

Sześć miesięcy później Vika stała przy oknie, patrząc, jak Andriej pomaga matce wysiąść z samochodu na podwórku. Wracali z żłobka dla osób z demencją, miejsca, które znaleźli po długich poszukiwaniach. Elena Pietrowna chodziła tam trzy razy w tygodniu, co dawało Vice możliwość spokojnej pracy, a jej teściowej możliwość komunikacji, kreatywności i pod okiem specjalistów.

Wiele się zmieniło w ciągu ostatnich sześciu miesięcy. Andriej ograniczył liczbę podróży służbowych, po uzgodnieniu z kierownictwem bardziej elastycznego harmonogramu. Ustalono schemat przyjmowania leków dla Eleny Pietrownej, a jej stan się ustabilizował – nie poprawił się, ale nie pogorszył się tak szybko jak wcześniej.

Ale najważniejsze jest to, że sam Andriej się zmienił. Zniknęła drażliwość i szorstkość, pojawiły się spokój i cierpliwość. Nauczył się znajdować kontakt z matką nawet w najtrudniejszych chwilach, gdy go nie uznawała lub oskarżała o coś, co nie istnieje.

Vika patrzyła, jak ostrożnie podpiera matkę pod łokciem, pomagając jej wejść po schodach. Twarz Eleny Pietrowna rozjaśnił uśmiech – ożywionym głosem mówiła coś synowi, gestykulując wolną ręką.

Oczywiście nie wszystko szło gładko. Bywały dni, kiedy Elena Pietrowna nie chciała wstawać z łóżka, odmawiała jedzenia, płakała bez powodu. Bywały noce, kiedy włóczyła się po mieszkaniu, przemeblowując i szukając dawno zmarłego męża. Ale teraz radzili sobie z tym razem – Vika i Andriej, stając się prawdziwie zjednoczoną rodziną.

Drzwi mieszkania się otworzyły i Vika usłyszała głos swojej teściowej.

  • Vikulya, patrz, co dziś zrobiłam! — Elena Pietrowna podała jej glinianą figurkę — coś w rodzaju ptaka z rozpostartymi skrzydłami. — To bocian. Wnosi szczęście do domu.

„Jest bardzo piękny” – pochwaliła szczerze Vika, przyjmując prezent. „Postawmy go na półce w salonie, żeby wszyscy mogli go zobaczyć”.

„Tak, tak, w najbardziej widocznym miejscu” – skinęła głową Elena Pietrowna, zdejmując płaszcz z pomocą syna.

Wieczorem, gdy teściowa już spała, Vika i Andriej siedzieli w salonie i oglądali zdjęcia z niedawnej podróży do rodziców Viki.

„Wiesz” – powiedział nagle Andriej, odkładając tablet – „nigdy ci nie podziękowałem”.

  • Po co? — zdziwiła się Vika.

– Za tamten wieczór. Za to, że mnie zbeształeś jak małego chłopca – uśmiechnął się, ale jego wzrok pozostał poważny. – Gdyby nie ty, mógłbym stracić matkę – nie fizycznie, ale stracić jej miłość, jej zaufanie. Nie pozwoliłeś mi zrobić czegoś nieodwracalnego.

Vika położyła głowę na jego ramieniu.

  • Czasami wszyscy potrzebujemy wstrząsu, żeby zobaczyć to, co oczywiste.

Andriej objął ją i tak siedzieli przez chwilę, wsłuchując się w cichy oddech domu.

„Wczoraj, kiedy byłeś w podróży służbowej, przeglądaliśmy z mamą stare albumy” – powiedział w końcu. „I wiesz, co jest niesamowite? Ona pamięta rzeczy sprzed pół wieku lepiej niż te z wczoraj. Opowiedziała mi historię każdego zdjęcia – jak poznała mojego ojca, jak marzyli o dużej rodzinie, a wyszedłem tylko ja”.

„Miała trudne życie” – powiedziała cicho Vika.

– Tak. I dopiero zaczynam to naprawdę rozumieć – westchnął Andriej. – Wiesz, powiedziała coś, co mnie uderzyło. Powiedziała, że ​​największym szczęściem rodziców jest widzieć, że ich dziecko wyrosło na dobrego człowieka.

Zatrzymał się na chwilę, po czym dodał ciszej:

  • Mam tylko nadzieję, że ona naprawdę tak myśli. Że spełniłem jej oczekiwania.

Vika spojrzała na niego – na tego nowego Andrieja, który nauczył się cierpliwości i troski, który potrafił wybaczać słabości i doceniać chwile jasności.

„Nie mam co do tego wątpliwości” – powiedziała i była to szczera prawda.

Za oknem padał miękki wiosenny śnieg, okrywając miasto białym puchem. W pokoju teściowej paliła się lampka nocna – drobny środek ostrożności, żeby się nie przestraszyła, gdyby obudziła się w nocy. Na półce stał gliniany bocian – nieporadny, ale wykonany z miłością.

Znaleźli swoją drogę. Nie najłatwiejszą, nie najbardziej oczywistą, ale swoją własną – drogę rodziny, która wybrała troskę i cierpliwość zamiast alienacji i gniewu. I to było ich własne, szczególne zwycięstwo.

Добавить комментарий

Ваш адрес email не будет опубликован. Обязательные поля помечены *