Maria starannie rozkładała rachunki, gdy zadzwonił telefon. Jej teściowa.
– Maszeńko, cześć – głos Walentyny Pietrown brzmiał żałośnie. – Mam do ciebie prośbę. Potrzebuję garnituru na lato. Ale nie mam w ogóle pieniędzy. Może możesz pomóc?
– Walentyna Pietrowna, a co z Leszą?
– Co on ma do rzeczy! Zarabia grosze. Ty dobrze zarabiasz, pracujesz jako programistka.
– Ja zarabiam więcej. Ale moje pieniądze są na mojej karcie. Więc tylko Lesza może ci pomóc.
– Co masz na myśli, na twojej? Jesteście rodziną!
– Jesteśmy rodziną, tak. Ale nasze finanse są oddzielne.
– Ale żona powinna utrzymywać męża! On jest mężczyzną! Musi dobrze wyglądać, spotykać się z przyjaciółmi. A tu nie ma pieniędzy nawet na pomoc jego matce!
– Nie jestem bankiem – warknęła Maria.
– Widać, jaką jesteś żoną – mruknęła Walentyna Pietrowna i się rozłączyła.
Aleksiej wrócił wieczorem.
- Dzwoniła twoja matka. Znów prosiła o pieniądze.
- Co jej powiedziałeś?
- To samo co zawsze. Niech przyjdzie do ciebie.
- Masza, ale ja nie mam pieniędzy! Dostałem pensję, a tydzień później już wszystko wydałem. Na obiady, benzynę, spotkania z dziećmi.
- Lesz, dlaczego miałbym sponsorować twoją matkę?
- Jesteśmy małżeństwem! Wszystko powinno być wspólne.
- Dobrze. To zróbmy wspólny budżet. Podsumujemy nasze dochody i wydamy je razem. Omawiamy każdy wydatek powyżej tysiąca rubli.
Aleksiej zawahał się. - Po co się tak męczyć? Po prostu daj mi czasami pieniądze.
- Wiesz, twoja matka ma rację. Nie jesteś taką żoną. Normalne żony utrzymują swoich mężów. A ty… jesteś jak skąpiec.
- Lesz, ja pokrywam połowę naszych wspólnych wydatków. To, że mi zostaje więcej pieniędzy, jest sprawiedliwe. Przecież zarabiam więcej.
- Nie wstyd ci, że w wieku trzydziestu dwóch lat nie możesz się utrzymać?
- Mario, jesteś nie do zniesienia! — Zatrzasnął drzwi.
W piątek Aleksiej wrócił do domu szczęśliwy.
- Masza, mama zaprasza całą rodzinę do restauracji. Żeby uczcić swoją srebrną rocznicę ślubu z tatą.
Maria była zaskoczona. Walentyna Pietrowna nigdy nie wydawała pieniędzy na restauracje. - Mówi, że chce poprawić nasze relacje. Żeby się z tobą pogodzić.
- Dobrze. Pójdę.
Restauracja okazała się droga. Cała rodzina powitała ich w holu.
- Maszeńko! Jak dobrze, że przyszłaś! — Walentyna Pietrowna podeszła z szerokim uśmiechem.
Drogie przystawki już stały na stole. Krewni zaczęli studiować menu, z zapartym tchem obserwując ceny. - No dalej, nie wstydź się — Walentyna Pietrowna hojnie pozwoliła.
Maria zamówiła prostą sałatkę i wodę. Pozostali hojnie zamawiali: steki, homary, drogie ryby. Impreza była głośna.
Dwie godziny później kelner przyniósł rachunek w czarnej teczce i położył go obok Walentyny Pietrowna. Ona, nawet nie patrząc, wzięła teczkę i rzuciła ją Marii. - Zarabiasz więcej, czyli płacisz za wszystkich w restauracji.
Cały stół natychmiast ucichł. Wszystkie głowy zwróciły się w stronę Marii. Powoli otworzyła teczkę. Dziewięćdziesiąt siedem tysięcy rubli.
Maria zamknęła rachunek. - Nie zapłacę za to, czego nie zamówiłam.
Zapadła głucha cisza. Potem nastąpił wybuch hałasu. - Co masz na myśli mówiąc, że nie? — krzyknęła Walentyna Pietrowna. — Jesteśmy rodziną!
- Masza, co ty robisz? — syknął Aleksiej. — Wszyscy patrzą!
- Niech patrzą — odpowiedziała spokojnie Maria.
- Dziewczyno, co ty robisz! — wtrąciła się ciocia Nina. — Po co przyszłaś na imprezę, skoro miałaś ją zepsuć?
- Hańbisz rodzinę — powiedziała Maria. — Zrobiłaś przedstawienie, żeby mnie ośmieszyć.
Aleksiej złapał ją za rękę. - Masza, płać! Załatwimy to później w domu!
- Nie — powiedziała stanowczo Maria i wstała. — Załatwcie to sami.
Wzięła torebkę i ruszyła do wyjścia, przy akompaniamencie oburzonych okrzyków krewnych.
W domu zaczęła metodycznie pakować rzeczy Aleksieja do walizki.
„Masza! Co to za teatr?” Aleksiej zamarł, widząc walizkę na progu.
„Nie ma teatru. Zabierz swoje rzeczy.
” „Co, oszalałaś? Rozwodzisz się z powodu jakiejś kolacji?
” „Nie z powodu kolacji. Bo wszyscy uważacie mnie za dojną krowę. Twoja matka celowo zastawiła tę pułapkę.
” „I co z tego? Możesz zapłacić!
” „Mogę. Ale nie będę. Nie mam obowiązku wspierać twoich bliskich.
” „Jesteś samolubna! Wstydzę się teraz patrzeć ludziom w oczy!
” „I nie wstydzę się bronić swojej godności.
” „Mario, dość tego! Pogódźmy się.
” „Za późno na rozmowę. Zabierz swoje rzeczy i wyjdź. Daj mi klucze. To koniec.
” „Wezmę połowę mieszkania!” zagroził.
„Spróbuj. Mieszkanie zostało kupione za moje pieniądze przed ślubem.”
Aleksiej trzasnął drzwiami. Proces rozwodowy trwał trzy miesiące. Maria po prostu zmieniła numer telefonu.
Teraz, sześć miesięcy później, siedziała w swoim cichym mieszkaniu z filiżanką kawy. Nikt nie żądał pieniędzy, nikt nie robił scen. Samotność nie była karą, lecz darem.