Od rana wszystko szło nie tak. Olga obudziła się z bólem głowy. O 10:35 zadzwoniła jej teściowa, Tamara Wasiliewna.
– Dzień dobry, Oleńko. Chciałam tylko wiedzieć, czy zmieniłaś zdanie co do mieszkania na Komsomolskiej. Przecież Aleksiej potrzebuje go bardziej. To syn, krew z krwi.
– Nie mieszkamy z Aleksiejem od dwóch miesięcy – powiedziała ostro Olga. – A ja kupiłam to mieszkanie.
– Nie wstyd ci? To twój mąż! A teraz wyrzucasz go z mieszkania jak bezdomnego!
– Skoro tak kochasz sprawiedliwość, to zacznijmy od notariusza.
– No to mieszkaj sama! Z psem! Zobaczymy, kto ci później da szklankę wody! – warknęła teściowa i się rozłączyła.
Wieczorem sytuacja się pogorszyła. W przedpokoju wpadła na kobietę około czterdziestopięcioletnią.
- Olga Michajłowna? Cześć. Jestem Swietłana Pietrowna. Wprowadzamy się dzisiaj.
- Gdzie? — Olga zamrugała zdezorientowana.
- Do twojego mieszkania. Kupiliśmy je przez twojego męża. Oto dokumenty. Dałaś mi pełnomocnictwo, zrobił wszystko jak należy.
Olga wybuchnęła śmiechem. - Mieszkanie nie jest na sprzedaż. Właściwie to ja w nim mieszkam!
Kobieta wybrała numer. - Cześć, Aleksiej Iwanowiczu? Twoja… była… mówi, że mieszkanie nie jest na sprzedaż. Krzyczy jak szalona…
Olga wyrwała jej telefon. - Cześć, kochanie. Czy tak postanowiliście się po cichu rozstać? Sprzedajesz moje mieszkanie przez podstawionych facetów?
- Olga, nie podniecaj się. Wszystko tam jest legalne. Było pełnomocnictwo.
- Nie jesteś już dla mnie «my». A twoja rodzina to twoja matka z dmuchaną Swietłaną. Składam pozew, Aleksiej. I uwierz mi, pożałujesz.
Nie spała tamtej nocy. Roxy leżała u jej stóp, a w głowie kręciło jej się od opcji: policja, notariusz, sąd. Dlaczego rok temu tak lekkomyślnie podpisała ten papier – „na wszelki wypadek”? Z zaufania. Z miłości, która okazała się fałszywa.
Miejscowy policjant dzwonił rano.
— Olga Michajłowna? Otrzymano zgłoszenie od obywatela Czernowa S.P. o utrudnianiu dostępu do lokali mieszkalnych. Według Rosreestra, obywatel Czernow Aleksiej Iwanowicz jest wymieniony jako właściciel. Mieszkanie zostało sprzedane.
— Co?! Nie podpisywałem z nikim umowy!
— Trzeba zgłosić oszustwo. Ale dopóki sprawa nie zostanie rozstrzygnięta w sądzie, nieruchomość prawnie należy do Czernowa.
Aleksiej zadzwonił w porze lunchu.
— Ola, czemu zachowujesz się jak szalona? No cóż, sprzedałem mieszkanie, tak. Potrzebowaliśmy pieniędzy. Możemy ci nawet dać część. Jakieś trzysta tysięcy.
— Z mieszkania wartego dwadzieścia milionów? Jesteś hojna, Liosza.
— Ola, mówię poważnie. Po co sąd? Po co te konflikty?
— A ty się bezcześciłaś. Uwierzyłem ci. I ty sfałszowałaś umowę.
— To moja szansa. Chcę zacząć nowe życie.
— Zacznijmy od uczciwości. W międzyczasie spotkamy się w sądzie.
Następnego ranka Olga przyszła do notariusza Plasunowa.
– Tak, tak… Pamiętam, że przyszedł Aleksiej. Z pełnomocnictwem od ciebie.
– Nie dałam mu prawa do sprzedaży! – Olga rzuciła kopię swojego pełnomocnictwa na stół. – Czytała: „pełnomocnictwo do reprezentowania interesów, bez prawa do dysponowania nieruchomością”.
Notariusz założył okulary.
– Hmm. Falsyfikat… Papier wygląda podobnie. Ale sformułowanie jest inne. Falsyfikat.
Olga wyszła z gabinetu z wrażeniem, że stoi na skraju przepaści, ale pod stopami miała przynajmniej jakiś kamień.
Rozprawa została wyznaczona na 9:30. Olga pojawiła się w idealnie wyprasowanej białej koszuli. Aleksiej przyszedł z matką.
„Ola, dlaczego jesteś taka poważna? Chcieliśmy, żeby to była sprawa rodzinna…” – wyszeptała Tamara Wasiljewna.
Adwokat Aleksieja próbował przekonać sędziego, że pełnomocnictwo zostało udzielone dobrowolnie. Adwokat Olgi był lakoniczny:
„Przekazaliśmy oryginał pełnomocnictwa. Bez prawa do dysponowania nim. Notariusz potwierdził fałszerstwo. To sprawa karna”.
Sędzia, kobieta po pięćdziesiątce o głosie dyrektorki szkoły, szybko odczytała postanowienie:
„Uznać transakcję kupna-sprzedaży za nieważną. Mieszkanie wraca na własność Olgi Michajłowny Czernowej. Materiały sprawy o fałszerstwo zostały przekazane organom śledczym. Oskarżeni muszą opuścić lokal w ciągu 30 dni kalendarzowych”.
Tamara Wasiljewna zerwała się na równe nogi:
„Zwariowaliście? Zrobiliśmy wszystko uczciwie!” To małżeństwo, to rodzina!
– Zgadza się – na papierze – odpowiedziała sucho sędzia. – Nie jesteśmy w kuchni. Tu obowiązuje prawo.
Olga się nie uśmiechnęła. Po prostu skinęła głową, odwróciła się i wyszła. Na zewnątrz padał deszcz, zmywając kurz, poczucie winy i przeszłość.
Miesiąc później siedziała w kuchni swojego mieszkania. W ciszy. Kawa była gorąca. Okno czyste. Pies siedział u jej stóp. A na lodówce wisiała karteczka z magnesem: „Pamiętaj: nie przegrałaś. Po prostu odzyskałaś swoje”.