„Mamo, nie mogę tak dłużej żyć” – Irina stanęła przy oknie, patrząc na szare niebo pokryte ciężkimi chmurami.
– Co masz na myśli, mówiąc, że nie możesz? Mogłaś przez dwadzieścia dwa lata, a teraz nagle nie możesz? – Walentyna Pietrowna uniosła ręce, a jej pomarszczona twarz wykrzywiła się z oburzenia. – Zwariowałaś na starość? O czym myślisz?
Irina uśmiechnęła się gorzko. O czym myślała? O nieprzespanych nocach, kiedy czekała na powrót męża ze „spotkań biznesowych”. O pogardliwych spojrzeniach, którymi ją obrzucał przy kolacji. O tym, jak nazwał ją „starą kurą” przy kolegach, a potem się roześmiał – no cóż, trzeba mieć poczucie humoru.
„Myślę o tym, żeby w końcu zacząć żyć dla siebie” – odpowiedziała cicho.
– Dla siebie? – Mama zaśmiała się krótko. – A pomyślałeś o mnie? Dokąd pójdę? Z mojej emerytury starczy tylko na chleb! Siergiej zresztą utrzymuje nas oboje.
Irina poczuła gulę w gardle. Zawsze tak było: gdy tylko zaczynała mówić o sobie, matka natychmiast wręczała jej rachunek. Długi, zobowiązania, poczucie winy – wieczne kajdany, które ciągnęła przez całe życie.
- Dostałam pracę, mamo. Jako księgowa w prywatnej firmie.
- Co? — Walentyna Pietrowna opadła na krzesło, przyciskając dłoń do piersi. — Więc dlatego chodziłaś na kursy? Przygotowywałaś się? Wszystko decydowałaś za moimi plecami?
- Nie muszę…
– Nie, muszę! – matka podniosła głos. – Wychowałam cię, nie spałam w nocy! Oddałam ci życie! A teraz chcesz wszystko zniszczyć? Za co? Za swoje kaprysy?
Drzwi zatrzasnęły się w korytarzu – Siergiej wrócił. Jego ciężkie kroki brzmiały jak wyrok śmierci. Irina zacisnęła pięści, czując, jak paznokcie wbijają się w jej dłonie.
- O co my się kłócimy, drogie panie? — Jego głos, jak zawsze, brzmiał miodowo, gdy w pobliżu znajdowali się obcy. — Walentynko Pietrowna, krzyczysz tak głośno, że sąsiedzi przylecą.
- Twoja żona zwariowała! — matka natychmiast zwróciła się do zięcia. — Mówi, że dostała pracę i chce rozwodu!
Siergiej powoli odwrócił się do Iriny. W jego oczach błysnęło coś zimnego i wężowego.
- Naprawdę? — wycedził. — Jak długo o tym myślałaś, kochanie?
Irina poczuła dreszcz na plecach. Znała ten ton aż za dobrze – zwodniczo łagodny, zwiastujący burzę.
„Nie ja to wymyśliłam, Sierioża. Ja zdecydowałam” – sama była zaskoczona stanowczością w swoim głosie.
– Zdecydowała! – matka znów uniosła ręce. – Siergiej, no, powiedz jej! Przechodzi menopauzę, chyba kompletnie oszalała!
– Mamo! – Irina gwałtownie się odwróciła. – Przestań! Mam pięćdziesiąt dwa lata, nie jestem histeryczką ani szalona. Po prostu nie chcę…
- Czego nie chcesz, kochanie? — Siergiej podszedł bliżej, a jego uśmiech nie sięgał oczu. — Może nie podoba ci się życie w tym mieszkaniu? Albo samochód jest zepsuty? Albo za mało ozdób?
„Przestań” – Irina cofnęła się do okna. „Doskonale wiesz, że nie o to chodzi”.
- A co z tą młodą sekretarką, z którą go widziałaś? — wtrąciła się Walentyna Pietrowna. — Wielka sprawa! Wszyscy mężczyźni mają słabości. Zamknij oczy i wytrzymaj, jak każda normalna kobieta!
Irina poczuła coś w środku. I oto – „bądź cierpliwa”. Ile razy słyszała to „bądź cierpliwa” w swoim życiu? Bądź cierpliwa, gdy mąż cię upokarza. Bądź cierpliwa, gdy cię zdradza. Bądź cierpliwa, bo musisz, bo „wszyscy tak robią”, bo „pomyśl o swojej matce”.
- Wiesz co, kochanie — Siergiej usiadł na poręczy fotela, krzyżując nogi — bądźmy szczerzy. Rozumiesz, że sama nie przeżyjesz? Jaka praca jest w twoim wieku? Kto cię potrzebuje?
- Nie trzeba? — Irina nagle się roześmiała, a Walentyna Pietrowna wzdrygnęła się od tego śmiechu. — Tak, Sierioża.
To właśnie powtarzałeś mi przez te wszystkie lata. Że nikomu się nie przydam, że jestem nic nie wart, że powinienem być wdzięczny za każde twoje spojrzenie.
„Córko” – próbowała wziąć ją za rękę matka – „nakręcasz się…”
„Nie, mamo” – Irina delikatnie, ale stanowczo uwolniła dłoń. „Po raz pierwszy od wielu lat widzę wszystko wyraźnie. I odchodzę”.
„Nigdzie się nie wybierasz” – powiedział Siergiej przez zaciśnięte zęby, natychmiast tracąc udawany spokój. „Zapomniałeś, na kogo jest zameldowane to mieszkanie? I kto płaci za leczenie twojej matki?”
– No i o to chodzi – Irina poczuła dziwny spokój. – W końcu pokazałaś swoją prawdziwą twarz. Nie potrafiłaś się powstrzymać nawet przed matką.
- Iroczko, córko moja — Walentyna Pietrowna chwyciła się za serce — nie zostawisz mnie, prawda? Dokąd pójdziesz?
- Mam mieszkanie. Wynająłem je tydzień temu.
„Co?” – zawołali chórem matka i mąż.
- Tak, wyobraź sobie. Małe, na osiedlu. Ale moje. A raczej wynajęte, ale moje.
Siergiej wybuchnął śmiechem:
- A jak to opłacisz? Z pensji niekompetentnego księgowego?
„Nie rzuciłam studiów” – odpowiedziała cicho Irina. „Ukończyłam studia z wyróżnieniem. I dostałam dobrą posadę”.
– Zdrajco! – krzyknęła nagle matka. – Nie tak cię wychowałam, żebyś na starość włóczył się po wynajętych kątach! Co ludzie powiedzą?
– Ludzie, ludzie… – Irina pokręciła głową. – Całe życie myślałaś o tym, co ludzie powiedzą. A co ja powiem – nie obchodziło cię to.
Poszła do sypialni i wyjęła spakowaną torbę. Siergiej zablokował jej drogę:
- Stój! Nigdzie nie pójdziesz!
– Odsuń się – głos Iriny stał się stalowy. – Składam pozew o rozwód. I nie waż się mi grozić – mam nagrania twoich gróźb i dowody niewierności. Myślisz, że twoim partnerom spodoba się skandal?
Siergiej zbladł. Nigdy nie widziała go tak zdezorientowanego.
- Ty… blefujesz.
– Sprawdź – uśmiechnęła się Irina. – Milczałam przez dwadzieścia osiem lat. Zbierałam krok po kroku wszystko, co ukrywałeś. Myślałeś, że jestem ślepa? Głupia? Nie, kochanie. Po prostu czekałam, aż dzieci staną na nogi.
– Dzieci! – Walentyna Pietrowna ożywiła się. – Właśnie! Co powiedzą? Zhańbisz rodzinę!
- Wiedzą, mamo. Rozmawiałam z nimi w zeszłym tygodniu. Wiesz, co powiedziała Aneczka? „Mamo, długo czekałam, aż się zdecydujesz”.
W pokoju zapadła ciężka cisza. Walentyna Pietrowna opadła na krzesło, bezgłośnie poruszając ustami. Siergiej stał, zaciskając i rozluźniając pięści.
„Więc wszystko przemyślałaś?” – wycedził przez zęby. „Pamiętaj tylko, że jeśli odejdziesz, nie przyjmiemy cię z powrotem. I nie pomogę twojej matce”.
„Nie ma potrzeby” – Irina zapięła torbę. „Dam sobie radę sama”.
– Da sobie radę! – Matka zerwała się z krzesła. – A kto mi kupi tabletki? I zapłaci czynsz? Moja emerytura to grosze!
- Mamo, mówiłem ci, że pracuję. Pomogę ci, jak tylko będę mógł.
- Jak długo dasz radę? — Walentyna Pietrowna złapała się za głowę. — A jeśli nie dasz rady? Jeśli cię wyrzucą? W twoim wieku…
– Dosyć! – Irina podniosła głos. – Przestańcie mi wypominać wiek! Nie jestem staruszką, jestem kobietą w kwiecie wieku. I mam prawo być szczęśliwa.
- Jakie szczęście? — prychnął Siergiej. — Myślisz, że ktoś potrzebuje starego…
„Nie waż się!” – przerwała mu Irina. „Nigdy więcej mnie nie upokorzysz. Nigdy.”
Skierowała się do wyjścia. Ręce jej się trzęsły, ale kroki były pewne. Zatrzymała się w korytarzu i zwróciła się do matki:
- Mamo, kocham Cię. Ale nie mogę już żyć dla innych. Przepraszam.
- Stój! — Walentyna Pietrowna pobiegła za nim. — Nie waż się wychodzić! Ja… przeklnę cię!
Irina zamarła na progu. Odwróciła się powoli:
- Więc tak to jest? Będziesz przeklinał własną córkę, bo nie chce być już wycieraczką?
„Nie o to mi chodziło” – przerwała matka, ale natychmiast zaczęła od nowa: „Ale ty wszystko psujesz! Całe swoje życie! Co powiem sąsiadom?”
„Powiedz im prawdę” – Irina otworzyła drzwi. „Powiedz im, że twoja córka w końcu nauczyła się szanować samą siebie.
Minęły trzy miesiące.
Irina siedziała w małej, ale przytulnej kuchni swojego wynajętego mieszkania, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi. Jej matka stała na progu z garnkiem w dłoniach.
„Przyniosłam ciasto” – powiedziała cicho Walentyna Pietrowna. „Z jabłkami. Tak jak lubisz”.
Irina bez słowa odsunęła się, pozwalając matce wejść. Rozejrzała się dookoła:
— I masz… przytulnie.
- Wejdź, zrobię herbatę.
Usiedli przy stole, a cisza między nimi po raz pierwszy od dawna nie była wroga. Walentyna Pietrowna spojrzała na córkę, jakby widziała ją po raz pierwszy.
„Zmieniłeś się” – powiedziała w końcu. „Myślałam, że wszystko zniknie, ale to tak, jakbyś wrócił do życia”.
Irina się uśmiechnęła:
- Naprawdę ożyłam, mamo.
— Jak tam sprawy w pracy?
— Awansowali mnie. Teraz jestem głównym księgowym.
- A Siergiej…
„Sam złożył pozew o rozwód” – wzruszyła ramionami Irina. „Musiał zrozumieć, że nie żartuję z tymi brudami”.
Walentyna Pietrowna milczała przez chwilę, mieszając cukier w zimnej herbacie.
„Wiesz” – powiedziała nagle, a jej głos zadrżał – „też chciałam się rozwieść z twoim ojcem. Kiedy byłeś mały”.
- Naprawdę? — Irina spojrzała zaskoczona.
- Pił, bił mnie. A ja to wszystko znosiłam. Myślałam sobie: tak powinno być, każdy żyje. A potem sam odszedł, a ja… bałam się. Całe życie bałam się, że zostaniesz sama. Wybacz mi.
Łzy spływały po jej pomarszczonych policzkach. Irina podeszła bliżej i objęła matkę za ramiona.
- Mamo, nie jestem sama. Mam siebie. I mam ciebie.
Płakali razem, a ból dziesięcioleci, strach przed samotnością, gorycz zniewag rozpłynęły się w tych łzach. Za oknem padał miękki wiosenny śnieg, okrywając miasto białym kocem. Natura przygotowywała się do odnowy, a dwie kobiety przy kuchennym stole również uczyły się żyć na nowo.
„Wiesz” – Walentyna Pietrowna otarła oczy kącikiem chusteczki – „jestem z ciebie dumna. Udało ci się zrobić to, na co ja nie mogłam się zdobyć”.
Irina mocniej przytuliła matkę, czując, jak ciepło rozlewa się po jej wnętrzu. W końcu odnalazła siebie i to było najważniejsze zwycięstwo w jej życiu.