– To tylko twój problem, że nie masz czym spłacać swoich pożyczek przedmałżeńskich! Mówiłem ci przed ślubem, że mnie to nie dotyczy.

„Chris, zrób jeszcze kawy, dobrze?” Głos Jegora, celowo radosny, przeciął poranną ciszę kuchni.

Kristina nie oderwała wzroku od tabletu. Poranne słońce wlewało się do ich nowej, niemal sterylnej kuchni, odbijając się od lśniących fasad i chromowanych uchwytów. Siedziała przy małym stoliku przy oknie, pogrążona w pracy. Ten poranny rytuał – kawa, tablet, pół godziny ciszy przed rozpoczęciem dnia – był dla niej święty. Jegor, wręcz przeciwnie, bez celu krążył po pokoju przez jakieś dziesięć minut, otwierając lodówkę i natychmiast ją zamykając, a następnie poprawiając idealnie wiszący ręcznik. Jego krzątanina przypominała krążenie drapieżnika, który nie może się zdecydować na atak.

Podszedł do niej od tyłu, położył dłonie na jej ramionach, starając się wyglądać czule. Jego palce były napięte.

  • Wyglądasz tak pięknie rano. Skupiona.

Christina lekko wzruszyła ramionami, strząsając z siebie jego dłonie. Gest nie był gwałtowny, ale absolutnie jednoznaczny. Nie znosiła fałszu.

  • Czego ci potrzeba, Jegor?

Jego radość wyparowała natychmiast, niczym rosa w południowym słońcu. Obszedł stół i usiadł naprzeciwko niej, splatając dłonie. Miał minę winnego psa, który wie, że zaraz poprosi o coś, czego nie może zrobić.

  • Chris, słuchaj… Potrzebuję pilnie pieniędzy.

Powoli odłożyła tablet, wzięła kubek stygnącej kawy i upiła łyk. Na jej twarzy nie malowało się ani zdziwienie, ani współczucie. Jedynie chłodne, uważne oczekiwanie. Wiedziała, że ​​ta rozmowa prędzej czy później się odbędzie. Wszystkie te dni jego ponurego milczenia, nerwowe drżenie przy każdym telefonie były jedynie preludium.

„Wiesz o moich starych pożyczkach” – zaczął szybko, widząc, że jest gotowa go wysłuchać. „Oprocentowanie się skumulowało, to po prostu szaleństwo. Windykatorzy dzwonią, już nie dają żadnych sygnałów, tylko piszą wprost… Nie potrzebujemy problemów, prawda? Jesteśmy teraz rodziną.

Wypowiedział słowo „rodzina” ze szczególnym naciskiem, jakby to był magiczny klucz, który otwiera każdy zamek. Spojrzał na nią z nadzieją, spodziewając się, że westchnie teraz, powie coś w stylu: „Dobrze, ile ci potrzeba?” i ten koszmar się dla niego skończy.

Christina odstawiła filiżankę na stół. Dźwięk porcelany na blacie zabrzmiał ogłuszająco głośno w ciszy kuchni.

  • Egor. Rozmawialiśmy o tym. Bardzo szczegółowo. Jeszcze zanim złożyliśmy wniosek. Zadałem ci bezpośrednie pytanie o twoje zobowiązania finansowe. A ty mi odpowiedziałeś.

Mówiła spokojnie, niemal monotonnie, przedstawiając fakty niczym pasjans. W jej głosie nie było cienia wyrzutu, tylko stwierdzenie.

— Twoje sprawy przed ślubem są twoimi sprawami. Moje są moimi. Zgodziłem się poślubić cię pod jednym warunkiem: że twoja przeszłość nie stanie się moją przyszłością. Zgodziłeś się. Powiedziałeś, że sam sobie z tym poradzisz.

Twarz Jegora powoli zaczęła fioletowieć. Maska petenta pękała w szwach, ujawniając irytację i gniew.

  • Co masz na myśli, twoje i moje? Wszystko jest teraz wspólne! Masz pieniądze, wiem! Są na koncie. Żałujesz, że pomagasz własnemu mężowi? To nie na zabawki, naprawdę tego potrzebuję!

Podniósł głos, przybierając ton, którego Christina nienawidziła najbardziej – ton kapryśnego, wymagającego dziecka, któremu nie dano cukierka.

„Moje pieniądze” – powiedziała, wyraźnie wymawiając każde słowo – „są na naszą przyszłość. Na zaliczkę na dom, o którym rozmawialiśmy. Na podróże. Na to, co razem stworzymy. Nie na łatanie dziur w twojej przeszłości, o której nie wspomniałeś szczegółowo”.

Ponownie sięgnęła po tablet, dając znać, że rozmowa dobiegła końca. Ale Jegor nie zamierzał się poddać. Widział kwotę na jej koncie, wiedział, że jednym ruchem palca w aplikacji bankowej rozwiąże jego problem. A myśl, że te pieniądze są tak blisko, a on nie ma do nich dostępu, doprowadzała go do szału.

„Po prostu nie chcesz pomóc. Po prostu nie chcesz wydawać pieniędzy na męża” – syknął, wstając od stołu.

Christina spojrzała na niego. W jej oczach nie było nic poza zimnym zmęczeniem.

– To nie kwestia chęci, Jegor. To kwestia naszej umowy. A ja jej nie złamię. Kawa ci wystygła.

Nie zadowalało go jej milczenie. Jej zdolność do ignorowania go poprzez pogrążanie się w czytaniu tabletu zawsze działała mu na nerwy, ale teraz było to jak policzek. Nie odszedł. Pozostał na środku kuchni, jego bezruch był bardziej złowrogi niż wcześniejsza krzątanina. Powietrze wokół niego zdawało się gęstnieć, gęste i ciężkie. Czekał.

Christina poczuła jego wzrok na karku. Nadal przesuwała palcem po ekranie, udając, że czyta, ale litery zlewały się w bezsensowne symbole. Dała mu czas na ochłonięcie, na opamiętanie się, na zaakceptowanie jej odmowy. Ale zamiast tego słyszała tylko jego urywany, gniewny oddech.

  • No i co, tak? — Jego głos był niższy niż wcześniej, z twardym, metalicznym brzmieniem. — Po prostu „nie” i tyle? I zamierzasz spokojnie pić kawę, wiedząc, że twojego męża, mówiąc wprost, można spotkać w przedpokoju? Nic cię to nie obchodzi?

Powoli odwróciła głowę, jej twarz była tak niewzruszona, jak u rozdającego karty.

— Zależy mi na moim mężu. Nie obchodzi mnie kłamca, który przed ślubem zapewniał mnie, że ma „kilka małych kredytów konsumpcyjnych, które zaraz spłaci”. Nie tylko przemilczałeś kwotę, Jegor. Skłamałeś co do skali problemu. Podstępem wciągnąłeś mnie w małżeństwo, licząc, że po prostu podpiszę się pod twoimi długami.

Jego twarz się skrzywiła. Oskarżenie o kłamstwo uderzyło w czuły punkt. W końcu tak właśnie było. Naprawdę miał nadzieję, że pieczątka w paszporcie i wspólne mieszkanie zatrze jej zasady, uczyni ją bardziej tolerancyjną.

– Jaki ty jesteś… bezduszny – warknął. – Masz pieniądze pod poduszką, a gadasz o jakichś umowach! To tylko świstki papieru! A tu prawdziwe życie, prawdziwe groźby! Teraz jesteśmy jedną całością!

Zrobił krok w jej stronę, nachylił się nad stołem, a jego cień całkowicie ją zasłonił.

— Czy „jedna całość” jest dla ciebie tylko wtedy, gdy wydajemy twoje pieniądze na restauracje i wakacje? A kiedy przychodzi co do czego, czy „moje jest moje”?

To było to. Na to właśnie czekała. Próba wzbudzenia w niej poczucia winy, przedstawienia jej jako samolubnej, materialistycznej suki. Wytrzymała jego spojrzenie bez mrugnięcia okiem.

  • Tak. Zgadza się. Co moje, to moje. Tak jak twoje długi są twoje. Jesteś mężczyzną, Jegor. Podejmowałeś decyzje, zaciągałeś pożyczki. Więc miej odwagę brać za nie odpowiedzialność i nie chować się za moją spódnicą i moim kontem bankowym.

To była ostatnia kropla. Jego samokontrola, już wisząca na włosku, prysła. Jednym ruchem sięgnął przez stół i chwycił ją za przedramię w śmiertelnym uścisku. Jego palce były jak stalowe imadła. Nie uderzył jej. Po prostu trzymał, wkładając w ten uścisk całą swoją złość, całą swoją bezradność. Chciał zobaczyć strach, ból i błaganie na jej twarzy.

Ale nic nie zobaczył. Christina powoli spuściła wzrok, spojrzała na jego białe knykcie na swojej dłoni, a potem znów spojrzała mu w twarz. W jej oczach nie było strachu. Była w nich lodowata, bezgraniczna pogarda.

„Puść” – powiedziała cicho, ale z taką siłą, że on mimowolnie rozluźnił uścisk.

Spodziewał się krzyku, łez, czegokolwiek, tylko nie tej śmiertelnej ciszy. Był zdezorientowany.

„Ty… ty mi dasz pieniądze” – mruknął, bardziej z inercją niż pewnością siebie.

Odsunęła dłoń gwałtownym, precyzyjnym ruchem. Jego palce zostawiły czerwone ślady na jej skórze. Pocierała je, jakby strzepywała z niej brud.

  • To tylko twój problem, że nie masz czym spłacać swoich pożyczek przedmałżeńskich! Mówiłem ci przed ślubem, że mnie to nie dotyczy!

Wstała, odsuwając krzesło. Stali teraz twarzą w twarz. Był wyższy i silniejszy fizycznie, ale w tej chwili wydawał się mniejszy, jakby patrzyła na niego z góry.

  • Myślałeś, że rozwiążesz ten problem siłą? Złapiesz mnie, nastraszysz? Jesteś żałosny, Jegor. Jesteś nie tylko kłamcą. Jesteś też tchórzem.

Jegor się cofnął. Nie trzasnął drzwiami ani nie rzucił w jej stronę kolejnej serii obelg, tylko po prostu odwrócił się i wyszedł z kuchni. Krystyna usłyszała, jak wchodzi do salonu, kanapa skrzypiała pod jego ciężarem. Zapadła cisza, ale nie była to cisza spokoju. To była cisza ukrytej bestii, liżącej rany i planującej nowy atak. Znała go wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że to jeszcze nie koniec. Nie należał do tych, którzy łatwo się poddają, zwłaszcza gdy czuje, że coś mu się należy.

Powoli wypuściła powietrze, próbując opanować lekkie drżenie dłoni. Nie ze strachu, lecz z gniewu. Jego dotyk, próba brutalnej fizycznej dominacji, wywołały w niej falę obrzydzenia. Wróciła do stołu, mechanicznie poprawiła serwetnik, wyprostowała kubek. Musiała odzyskać kontrolę nad przestrzenią, nad sytuacją, nad sobą. Pieniądze. Wszystko sprowadzało się do tych cholernych pieniędzy. A raczej do jego niechęci do samodzielnego rozwiązania swoich problemów.

Minęła około godziny. Kristina miała czas wziąć prysznic i się przebrać. Celowo nie zamknęła się w sypialni, dając do zrozumienia, że ​​się go nie boi i nie zamierza się chować we własnym domu. Kiedy wyszła do salonu, Jegor siedział na kanapie, wpatrując się w wyłączony telewizor. Wyglądał nędznie, ale w jego oczach nie było już tego samego zakłopotania co wcześniej. Zamarło w nim coś nowego, zimnego i wyrachowanego.

„Wiesz, Chris” – zaczął niespodziewanie spokojnym, niemal pochlebnym głosem, nie odwracając głowy – „tak sobie myślałem. Pewnie masz rację. To moje długi. Moja odpowiedzialność. Głupotą było zrzucać to na ciebie.

Christina zatrzymała się przy półce z książkami, udając, że szuka książki. Nie uwierzyła ani jednemu jego słowu. Ten nagły atak pokory był zbyt fałszywy.

„Cieszę się, że to zrozumiałeś” – odpowiedziała neutralnie.

„Tak, rozumiem” – powoli odwrócił głowę, a na jego ustach pojawił się dziwny, nieprzyjemny uśmiech. „Ale windykatorzy nie rozumieją takich subtelności. Nie obchodzi ich formalnie, czyje to długi. Potrzebują rezultatów. I stają się coraz bardziej… wytrwali”.

Zatrzymał się, uważnie obserwując jej reakcję.

  • Rozumiesz, że jeśli dojdzie do naprawdę nieprzyjemnych sytuacji, dotknie to nie tylko mnie? Mieszkamy razem. Mamy wspólne mieszkanie, mimo że jest twoje. Mamy wspólnych znajomych. Wyobraź sobie plotki, które mogłyby się rozprzestrzenić. Jak to wpłynie na twoją nieskazitelną reputację?

Oto jest. Nowe podejście. Nie bezpośrednia agresja, ale subtelny, jadowity szantaż. Uderzył w to, co uważał za dla niej ważne – w jej wizerunek kobiety sukcesu i niezależności.

„Grozisz mi, Jegor?” – zapytała równie spokojnie, chociaż w jej wnętrzu aż kipiało.

– Co ty mówisz, moja droga? Jakie groźby? – Rozłożył ręce z miną obrażonej niewinności. – Po prostu logicznie myślę. Próbuję przewidzieć możliwe konsekwencje. Dla nas obojga. Przecież jeśli będę musiał, powiedzmy, poszukać alternatywnych sposobów rozwiązania problemu… te sposoby mogą być niezbyt przyjemne. I niezbyt legalne. A przecież nie chcesz, żeby nazwisko twojego męża było wplątywane w jakieś kryminalne historie, prawda? To rzuci cień również na ciebie.

Mówił powoli, delektując się każdym słowem, każdą sugestią, niczym daniem dla smakoszy. Widział, jak jego słowa trafiają do celu, widział, jak jej twarz się napina, a palce zaciskają na grzbiecie książki.

– Chcę tylko chronić nas. Naszą rodzinę. Jeśli pomożesz mi teraz, po cichu, zamkniemy tę sprawę raz na zawsze. Nikt się o niczym nie dowie. I wszystko będzie jak dawniej.

„Jak dawniej” nigdy się nie powtórzy, uświadomiła sobie Christina z lodowatą jasnością. Nawet gdyby uległa, nawet gdyby zapłaciła, ten robak nieufności i jego podłość już zżerały ich związek doszczętnie. Nie prosił tylko o pomoc. Próbował ją kupić strachem, jej troską o reputację.

„Naprawdę myślisz, że będę się bała plotek albo że znów wpakujesz się w kłopoty?” Zamknęła książkę i odłożyła ją na półkę. „Nie znasz mnie dobrze, Jegor”.

Podeszła bliżej i zatrzymała się kilka kroków od sofy.

„Moja reputacja nie przeszkadza mi zbytnio, jeśli chodzi o zasady. Ale twoja… twoja, jak się wydaje, martwi cię znacznie mniej niż możliwość rozwiązania twoich problemów cudzym kosztem”.

Jego twarz znów zaczęła ciemnieć. Maska spokoju zaczęła pękać.

  • Więc nie obchodzi cię, co się ze mną stanie? Co się stanie z nami?

„Obchodzi mnie, co się ze mną stanie” – warknęła Christina. „I nie pozwolę, żebyś wciągnął mnie w swoje brudne gierki. Sam zacząłeś ten bałagan. Sam będziesz musiał go posprzątać. Jeśli potrafisz tylko grozić i szantażować, to tylko potwierdza, że ​​podjęłam właściwą decyzję”.

Zobaczyła płomień wściekłości w jego oczach, sposób, w jaki zaciskał pięści. Był na krawędzi. Ale Christina się nie poddała. Spojrzała mu prosto w oczy, nie odwracając wzroku. Wiedziała, że ​​słowa już nie działają. Potrzebowała czegoś innego. Czegoś, co sprawiłoby, że nie tylko się wycofa, ale zniknie z jej życia. Zaczęła gorączkowo analizować w myślach wszystkie jego słabe punkty, wszystkie jego sekretne lęki, które kiedykolwiek mu się wymknęły lub które ona sama zauważyła podczas ich krótkiego wspólnego życia. Zaczął się wyłaniać plan. Zimny, brutalny, ale jedyny słuszny w tej sytuacji.

Następne dwa dni zamieniły się w przedłużającą się, cichą wojnę. Krążyli po mieszkaniu niczym dwa duchy, które przypadkowo trafiły do ​​tego samego wymiaru. Jegor nie próbował już mówić. Jedynie od czasu do czasu rzucał na nią ciężkie, pełne nienawiści spojrzenia. Jego telefon wibrował na stole niemal bez przerwy, a on za każdym razem drżał jak porażony prądem, chwytał urządzenie i wychodził na balkon. Krystyna udawała, że ​​nie zauważa. Pracowała, gotowała obiad dla jednej osoby, czytała, całkowicie ignorując jego obecność. Dała mu czas, by uświadomił sobie całą głębię otchłani, w którą sam się wpędził.

Rozstrzygnięcie nastąpiło trzeciego wieczoru. Christine siedziała na krześle z książką, gdy wszedł do pokoju. Właśnie zakończył kolejną napiętą rozmowę na balkonie, a jego twarz była szara jak popiół. Zatrzymał się na środku pokoju, a w jego oczach nie było już gniewu ani kalkulacji. Tylko tępa, udręczona rozpacz.

„To był ostatni raz” – powiedział ochryple. „Dali mi czas do jutra rano. Do dziesiątej. Potem… potem przyjdą tutaj”.

Spojrzał na nią beznamiętnie, czekając na reakcję. Ale Christina tylko przewróciła kartkę, nawet na niego nie patrząc. Ta demonstracyjna obojętność całkowicie go załamała.

  • Słyszysz mnie? — krzyknął, piskliwie. — Nie żartuję! Przyjdą tu, do twojego czystego mieszkania, i nie będzie ich obchodziło, czyj to remont! Stawiam cię przed faktem dokonanym: idź i przelej mi pieniądze natychmiast. To już nie prośba. To ultimatum. Nie dałeś mi wyboru. Zrobisz to, albo przysięgam, że wszystko tu rozwalę, zaczynając od ciebie!

Zrobił krok w jej stronę, a w jego oczach płonął szalony ogień. Był gotowy na wszystko. Ale Christina powoli, bez pośpiechu, zaznaczyła stronę zakładką i zamknęła książkę. Ostrożnie położyła ją na stole i wstała. Jej spokój był nieludzki, paraliżujący.

„Nie, Jegor” – powiedziała cicho, ale jej głos przebił jego wściekły krzyk jak igła przez balon. „Stawiam ci ultimatum”.

Podeszła do komody, wysunęła górną szufladę i wyjęła z niej mały, czarny pendrive. Trzymała go między dwoma palcami, jak jakiegoś rzadkiego owada.

  • Myślałeś, że tylko tam siedzę i czekam, aż stracisz panowanie nad sobą? Myślałeś, że jestem jakąś głupią, egocentryczną marionetką, której interesują tylko plotki? Byłeś w błędzie.

Zrobiła krok w jego stronę, a on mimowolnie się cofnął.

— Pamiętasz projekt „Zachód-Stroj” w pracy? Pamiętasz ten raport kwartalny, po którym młodego Mironowa zwolniono za braki? Szkoda. Taki obiecujący facet.

Twarz Jegora zaczęła się zmieniać. Rozpacz ustąpiła miejsca oszołomieniu, a potem rodzącemu się przerażeniu.

„Nie rozumiem, o czym mówisz” – mruknął.

– Och, rozumiesz wszystko doskonale – jej głos stał się twardy jak stal. – Na tym pendrive’ie są szkice tego raportu z twojego służbowego komputera. Z historią edycji. Widać tam wyraźnie, jak zmieniały się liczby, a odpowiedzialność została przerzucona na barki innych osób. Są też zapisy twojej korespondencji z wykonawcą, gdzie miło omawiasz wysokość łapówki. A wisienką na torcie jest nagranie naszej rozmowy sprzed dwóch miesięcy, w której chwaliłeś się, jak sprytnie „zoptymalizowałeś wydatki” i założyłeś tego żółtodzioba.

Potrząsnęła pendrive’em przed jego nosem. Jegor spojrzał na mały kawałek plastiku jak na węża gotowego do ataku. Zbladł. Kolekcjonerzy, ich groźby – wszystko to zbladło w obliczu tej małej, bezdusznej istoty. Stiepan Waleriewicz, jego szef i właściciel firmy, był człowiekiem starej daty. Nie wybaczał donosicielstwa. Nie pójdzie na policję. Rozwiązałby sprawę inaczej. Szybko, cicho i bardzo, bardzo boleśnie.

„Więc moje ultimatum” – kontynuowała Christina, a w jej głosie nie było ani złośliwości, ani litości, tylko chłodny, rzeczowy ton chirurga amputującego zgorzelinową kończynę. „Opcja pierwsza: wstań natychmiast, zabierz telefon, portfel i kluczyki do samochodu. I wyjdź z tego mieszkania. Na zawsze. Nie zabierzesz niczego – ani ubrań, ani rzeczy. Po prostu znikniesz z mojego życia. A ten pendrive zostanie tutaj, w szufladzie komody”. Zrobiła pauzę, pozwalając mu przetworzyć to, co powiedziała.

  • Opcja druga: zostajesz. Możesz nawet spróbować zrealizować swoją groźbę i coś tu rozwalić. Ale jutro o dziewiątej ten pendrive wraz z moimi szczegółowymi komentarzami wyląduje na biurku Stepana Waleriewicza. Wybór należy do ciebie, Jegorze. Zdecyduj. Ale pamiętaj, że nie będziesz miał drugiej szansy, żeby się nad tym zastanowić.

Zapadła cisza. Słychać było tykanie zegara na ścianie, odmierzającego ostatnie sekundy jego obecności w tym domu, w tym życiu. Jegor stał zgarbiony. Cała jego brawura, cała wściekłość odpłynęły, pozostawiając jedynie lepki, zwierzęcy strach.

Spojrzał jej w twarz, szukając choćby cienia blefu, szansy na układ. Ale zobaczył tylko gładką, nieprzeniknioną ścianę. Był pokonany. Całkowicie. Zniszczony nie krzykiem, nie siłą, ale zimną, bezlitosną prawdą.

Odwrócił się bezszelestnie, podszedł do wieszaka na ubrania w przedpokoju i wziął kurtkę. Poczuł klucze i portfel w kieszeni. Nie odwracając się, otworzył drzwi wejściowe i wyszedł. Zamek cicho zaskoczył.

Christina została na środku salonu. Nie czuła ani ulgi, ani zwycięstwa. Spojrzała tylko na pendrive’a w dłoni, po czym wróciła do komody i schowała go z powrotem do szuflady. Problem został rozwiązany…

Добавить комментарий

Ваш адрес email не будет опубликован. Обязательные поля помечены *