– Nie co, ale kto! – poprawiła teściowa, jakby nic się nie stało. – To mój najmłodszy syn, twój szwagier. Będzie mieszkał z tobą, dopóki nie znajdzie pracy.
– Co? – Wiera prawie krzyknęła. – Antonino Pawłowno, oszalałaś?
Wiera obudziła się od głośnego trzaśnięcia drzwiami. Niedziela, jedyny dzień, kiedy nie trzeba się było spieszyć. Ale dla Antoniny Pawłowny ten dzień był kolejnym powodem, by przypomnieć wszystkim o sobie.
– Aloszenka! – dobiegł zza drzwi donośny głos. – Jesteś w domu?
Wiera przetarła oczy i z westchnieniem wstała z łóżka. Aleksiej wczoraj wyjechał w podróż służbową, ale jej teściowa się tym nie przejęła. Przyszła, jak zawsze, bez zaproszenia.
– Dzień dobry, Antonino Pawłowno – powiedziała Wiera powściągliwie, narzucając szlafrok i wychodząc na korytarz.
– Och, moja synowa – teściowa spojrzała na nią z niezadowoleniem. – Znów śpisz? Kto ci zrobi śniadanie?
– Miałam zamiar zjeść jogurt na śniadanie…
– Jogurt? – prychnęła Antonina Pawłowna, jakby to było coś niegodnego. — W naszych czasach gotowały normalne żony, a ty nawet nie próbujesz. I co z tego, skoro ja mam to robić?
Wiera zacisnęła zęby. Milczała. Rok temu myślała, że to chwilowe nieporozumienie. Ale czas mijał, a teściowa pozostała niezmieniona.
„Może herbaty?” – zasugerowała Wiera, starając się zachować uprzejmość.
„Herbaty?” Antonina Pawłowna weszła do kuchni z rozmachem, otwierając szafki, jakby była u siebie. „Są jakieś kotlety? A może jajecznica? Jak to, co?
” „Nie” – odpowiedziała stanowczo Wiera. „Nie planowałam dzisiaj gotować
”. „Dlatego Aloszenka jest taka chuda!” Teściowa pokręciła głową, przewracając oczami. „W ogóle nie obchodzi cię mąż”.
Wiera w milczeniu odstawiła filiżanki na stół. Nauczyła się nie odpowiadać. W ciągu roku takie rozmowy stały się częścią jej życia. I za każdym razem jej cierpliwość zdawała się być na wyczerpaniu, ale wytrwała.
„A tak przy okazji” – Antonina Pawłowna usiadła przy stole – „potrzebuję pieniędzy”.
Wiera zamarła z imbrykiem w dłoniach:
„Znowu?
” „Co masz na myśli mówiąc „znowu”?” – teściowa zmarszczyła brwi, jakby się obraziła. – Czy nie mam prawa prosić rodzinę o pomoc?
– Antonino Pawłowno, prosiłaś o pieniądze w zeszłym tygodniu, i tydzień temu, i miesiąc temu…
– I co z tego? – teściowa podniosła głos. – A tak przy okazji, jestem emerytką! A ceny rosną! Gdzie ja pójdę?
Wiera postawiła czajnik na stole, starając się zachować spokój:
– Aleksiej i ja też nie jesteśmy milionerami. Mamy kredyt hipoteczny, kredyt na samochód…
– Czy to znaczy, że muszę żyć w ubóstwie? – Antonina Pawłowna dramatycznie załamała ręce. – Skoro tu jesteś, żyjesz w luksusie!
— Nie żyjemy w luksusie — Wiera wciąż starała się mówić spokojnie. — Pracujemy. I planujemy nasze pieniądze.
— Och, planujesz! — Antonina Pawłowna uśmiechnęła się szeroko. — Ale matka twojego męża nie jest w twoich planach? A tak w ogóle, sama wychowałam Aloszenkę! A ty tak siedzisz… Nie rozumiesz, jaką cenę za to wszystko zapłaciłam!
— To wspaniale — Wiera nalała herbaty, starając się nie okazywać podekscytowania. — Ale to nie znaczy, że teraz jesteśmy zobowiązane cię wspierać.
Antonina Pawłowna odsunęła filiżankę, jakby z dystansem:
— Więc to wszystko? Czy teraz jestem dla ciebie ciężarem?
— Nie powiedziałam tego.
— Nie, właśnie to miałaś na myśli! — Teściowa wstała od stołu, jej twarz poczerwieniała ze złości. — Przyjęłam cię do rodziny, a ty…
— Ty mnie nie przyjąłeś — przerwała Wiera, nie mogąc tego znieść. — Aleksiej wybrał mnie.
— Naprawdę! – Teściowa spurpurowiała ze złości. – Posłuchaj: Potrzebuję trzydziestu tysięcy na nową lodówkę!
– Co? – Wiera nie mogła uwierzyć własnym uszom. – Masz działającą lodówkę!
– Starą! Małą! – Antonina Pawłowna tupnęła nogą. – Chcę nową, dużą, nowoczesną! Potrzebuję tylko pomocy!
– Antonina Pawłowna – Wiera wzięła głęboki oddech – nie mamy takich pieniędzy.
– Kłamiesz! – teściowa uderzyła dłonią w stół. – Widziałam, ile masz na karcie wypłat! To majątek!
Wiera zamarła, jakby ktoś wylał na nią wiadro zimnej wody.
„Grzebałaś w moich rzeczach?” Głos jej drżał, ale wytrzymała.
Antonina Pawłowna nie wytrzymała jego spojrzenia i szybko odwróciła wzrok. „Przypadkiem zobaczyłam paragon! Kiedy sprzątałam w zeszłym tygodniu”. „I koniec, koniec, koniec”. Nie wierzyła własnym słowom.
„Przyszłaś, kiedy nas nie było w domu?” Wiera zacisnęła pięści tak mocno, że aż zbielały jej kostki. „Jak w ogóle weszłaś do naszego mieszkania?
” „Mam klucze!” Teściowa dumnie uniosła brodę. „Jestem matką Aloszy, mam prawo!”
Wiera dotknęła ściany, starając się nie rozpaść z wściekłości. Wszystko wokół zdawało się znikać. Ona i ściany, i lodówka, i te cholerne klucze.
„Nie masz prawa włamywać się do naszego mieszkania i grzebać w naszych rzeczach” – wydusiła z trudem.
„Nie włamię się!” — wrzasnęła Antonina Pawłowna. — Zależy mi na tobie! A ty… jesteś chciwa! Odkładasz pieniądze na coś, o czym boję się nawet pomyśleć!
— To, na co odkładam, nie twoja sprawa — warknęła Wiera, czując, jak ściska ją w gardle. — I oddaj mi klucze.
Antonina Pawłowna chwyciła się za serce, jakby miało pęknąć od tak ciężkiej zniewagi.
— Boże! Co za bezduszność! Co za niewdzięczność! Aloszenko się dowie, dowie się wszystkiego!
— Na pewno się dowie — zacisnęła zęby Wiera. — O kluczach i o tym, jak grzebiesz w naszych rzeczach.
– Naprawdę? – teściowa zmrużyła oczy jak kot gotowy rzucić się na ofiarę. – No to powiem mu coś ciekawego…
Ale zanim Wiera zdążyła cokolwiek powiedzieć, drzwi znów się otworzyły i do przedpokoju wpadł młody mężczyzna z plecakiem. Szybki rzut oka na jego twarz – i stało się jasne, że nie ma się po nim czegokolwiek dobrego ani błyskotliwego spodziewać.
– Gosieńko! – rozpromieniła się Antonina Pawłowna. – Jak dobrze, że przyszłaś!
Wiera zamarła, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Gosza, młodszy brat Aleksego, zawsze był tym, który „czekał”, „miał nadzieję” i „później”. Ale nigdy nie pracował.
– Co to takiego? – Wiera ledwo powstrzymała histerię, kiwając głową na plecak, który Gosza rzucił na podłogę.
– Nie co, ale kto! – poprawiła teściowa, jakby nic strasznego. – To mój najmłodszy syn, twój szwagier. Zostanie z tobą, dopóki nie znajdzie pracy.
– Co? – Wiera prawie krzyknęła. – Antonino Pawłowno, zwariowałaś?
– Dlaczego? – Teściowa uniosła brodę, jakby ktoś ją obraził. – Gosza potrzebuje pomocy, a ty jesteś rodziną!
Tymczasem Gosza zdążyła już wejść do salonu i bez żadnego skrępowania rozsiąść się na kanapie.
– Będę tu spała. Czy twoja lodówka jest pełna?
Wiera zacisnęła zęby, prawie je łamiąc od napięcia.
– Nikt tu nie będzie spał! To nasze mieszkanie, nie akademik!
– Ależ ty jesteś zła – uśmiechnął się Gosza, widząc jej minę. – Powiem bratu, jak mnie wyrzuciłaś.
— Powiedz mi — Wiera wykrzywiła usta z uśmiechem. — I powiedz mi, jak pożyczyłaś od niego pieniądze rok temu i nigdy ich nie oddałaś.
Antonina Pawłowna rozłożyła ręce.
— Boże, co z ciebie za człowiek! Nie chcesz pomóc bratu własnego męża!
— Nie chcę — Wiera spojrzała teściowej prosto w oczy. — Gosza ma dwadzieścia siedem lat. Czas, żeby sam odpowiedział za swoje życie.
— Słyszysz, jak ona o tobie mówi? — Antonina Pawłowna zwróciła się do syna z taką miną, jakby właśnie dowiedziała się, że jej własny syn jest przestępcą. — To wszystko dlatego, że zrobiła się zarozumiała! Myśli, że skoro pracuje w banku, to może mu kręcić nosem!
Wiera wstała, wyjęła telefon, jej twarz była zimna.
— Zadzwonię teraz do Aleksieja.
— Zadzwoń — prychnęła teściowa. — Myślisz, że syn sprzeciwi się matce?
Aleksiej odebrał po trzecim dzwonku, jego głos brzmiał tak spokojnie, jakby dopiero co wrócił z połowu, a nie z miejsca, gdzie szalały płomienie.
„Tak, kochanie?
” „Lyosha, twoja mama i Gosha są tutaj…” – zaczęła Wiera.
„Och, już przyjechali?” – przerwał jej Aleksiej, jakby wszystkie te wydarzenia były tylko banalną rutyną. „Mama dzwoniła i powiedziała, że Gosha potrzebuje noclegu. Powiedziałam mu, żeby został u nas, dopóki nie stanie na nogi”.
Wiera poczuła, jak grunt dosłownie usuwa jej się spod nóg. Cała jej pewność siebie, cała cicha duma, z którą wcześniej patrzyła na świat, nagle rozpłynęła się jak mgła. Nie mogła w to uwierzyć.
„Ty… ty na to pozwoliłeś? Nawet mnie o to nie pytając?” Jej głos drżał, choć starała się opanować.
„No i co w tym takiego?” Aleksiej był wyraźnie zdezorientowany. Powiedział to spokojnie, jakby omawiał jutrzejszą pogodę. „To moja rodzina”.
– A ja? Nie jestem rodziną? — Wiera wzdrygnęła się, nie wierząc własnym słowom.
— Wieroczko, nie dramatyzuj. To długo nie potrwa — w głosie Aleksieja pobrzmiewała ta kojąca intonacja, której tak nienawidziła. Zawsze tak mówił, kiedy nie chciał dotrzeć do sedna problemu.
— Niedługo? — Wiera prawie nie zauważyła uśmiechu, który pojawił się na jej ustach. — Jak te pieniądze, które pożyczył rok temu?
— No! — teściowa nie wytrzymała, wyrywając Aleksiejowi telefon z rąk. — Aloszenka, posłuchaj tylko, co mówi twoja żona! Wytyka własnemu bratu! I nawet mnie wyrzuca!
— Mamo, daj mi telefon — w głosie Aleksieja słychać było zmęczenie, jak u człowieka, który od dawna w siebie nie wierzy. — Wiero, dlaczego to robisz? Mama ma rację — rodziny powinny sobie pomagać.
— Rodzina – tak, — Wiera prawie się dusiła z napięcia. — Ale nie wtedy, kiedy ta pomoc przeradza się w pasożytnictwo.
— Co? — teściowa krzyknęła to słowo z taką siłą, jakby ktoś jej nałożył psie gówno na talerz. — Nazwałeś nas pasożytami?
— Jak inaczej nazwać to, co robisz? — Wiera nie mogła już dłużej wytrzymać. Cała ta skrywana, niemal stara złość w końcu wybuchła. — Przychodzisz bez pytania, grzebiesz w naszych rzeczach, żądasz pieniędzy! A teraz ciągniesz ze sobą Goszę!
— Aloszenka! — teściowa krzyczała tak głośno, że zdawało się, że głos jej się załamie od napięcia. — Słyszysz? Ona nas nienawidzi! Niszczy naszą rodzinę!
— Wiero, przestań — surowy, ale zmęczony głos Aleksieja był jak policzek. — Mamo, uspokój się. Gosza zamieszka z nami, to nie podlega dyskusji.
— Wiesz co? — Wiera powiedziała te słowa cicho, ale stanowczo. — To podlega dyskusji. Bo ja też tu mieszkam. I nie chcę utrzymywać zdrowego, dorosłego mężczyzny, który nie chce pracować.
— Skoro nie chcesz pomóc rodzinie — wtrąciła się Antonina Pawłowna — to dlaczego w ogóle wyszłaś za mąż za mężczyznę z dużą rodziną?
Te słowa były ostatnią kroplą. Wiera zwróciła się do teściowej takim wzrokiem, że wydawało się, że się cofnęła.
— Wyszłam za Aleksieja, a nie za całą twoją rodzinę! — Jej głos brzmiał stanowczo, jak uderzenie młota w kowadło. — I wiesz co? Mam już dość! Dość twoich manipulacji, twoich żądań, twojej ingerencji w nasze życie!
— Jak śmiesz? — rozległ się oburzony głos Aleksieja w telefonie. — Wiero, natychmiast przeproś matkę!
— Nie, Liosza — Wiera pokręciła głową, choć jej nie widział. — Koniec z przeprosinami. Wychodzę.
— Dokąd idziesz? — krzyknęła Antonina Pawłowna tak głośno, że Wierę aż zabolały uszy.
— Ona nigdzie się nie wybiera — wtrącił się Gosza z kanapy, jakby był głównym gospodarzem w tym domu. – To mieszkanie Lyoszy.
– To nasze wspólne mieszkanie – warknęła Wiera, patrząc na niego z taką pogardą, że aż lekko zadrżał. – I wiesz co? To ty wychodzisz. Koniec.
Wiera ruszyła pewnie, niemal z przeczuciem, że teraz wszystko będzie przesądzone. Skierowała się do sypialni i otworzyła szafę. Jej ręce, jak u osoby gotowej postawić kropkę nad „i”, lekko drżały, ale wiedziała, że nie ma odwrotu. Ta chwila nie była już tylko decyzją, ale ostatecznym momentem. Rzeczy Aleksieja wleciały do walizki bez cienia sentymentalizmu.
– Wieroczko – Antonina Pawłowna, jak zawsze, próbowała interweniować, przekroczywszy granicę tego, co dozwolone. – Co ty robisz? Opamiętaj się! – Jej głos brzmiał histerycznie, jakby wciąż nie mogła uwierzyć, że to wszystko prawda.
– Wszystko już przemyślałam – Wiera kontynuowała pakowanie swoich rzeczy. Nie słyszała jej, nie widziała. „Zmieniłeś moje życie w koszmar”. Ciągłe narzekania, żądania pieniędzy, niekończące się wyrzuty… – każde słowo było jak ciężki kamień spadający z jej duszy.
– Liosza! – krzyknęła Antonina Pawłowna do telefonu, nie kryjąc paniki. – Przyjedź natychmiast! Twoja żona zwariowała!
„Już idę” – odpowiedział Aleksiej, głosem równym, jak człowiek, który wciąż ma nadzieję, że wszystko da się naprawić. „Wera, nawet nie myśl o wyjeździe!”
Ale Wiera już nie słuchała. Nie była w stanie słuchać go od wielu dni. Zebrawszy jego rzeczy, zwróciła się do Goszy, który siedział na kanapie, jakby nic się nie stało.
„A teraz ty. Bierz plecak i wynoś się” – jej głos był lodowaty.
„Nigdzie się nie wybieram” – Gosza nawet się nie poruszył, rozciągając się jeszcze bardziej ospale. „Brat dał mi pozwolenie
”. „Wynoś się!” Wiera złapała go za plecak i bezceremonialnie rzuciła w stronę drzwi. „W przeciwnym razie zadzwonię na policję”.
Dwie godziny później Aleksiej wpadł do mieszkania, dosłownie wdzierając się jak burza w ich i tak już zniszczony świat.
„Co tu się dzieje?” Jego wzrok błądził po mieszkaniu, próbując znaleźć winnego.
„Twoja żona wyrzuca nas z domu!” — Antonina Pawłowna, wskazując palcem na Wierę, wyglądała tak, jakby dom należał do niej, a nie do niej. — Moja własna matka i brat!
— Wiero, oszalałaś? — Aleksiej podszedł do żony, a jego twarz wykrzywiła się ze zdumienia. — Jak możesz to zrobić mojej rodzinie?
— I jak możesz to zrobić mnie? — Wiera nie podniosła głosu, ale każda sylaba w jej głosie była pełna bólu. — Pozwolić mojej matce grzebać w moich rzeczach? Pozwolić mojemu bratu mieszkać tu bez mojej zgody?
— To moja rodzina! — Aleksiej podniósł głos, a w jego głosie słychać było gniew. — A ja ci nie pozwolę…
— Właśnie — przerwała mu Wiera. — Twojej rodzinie. A kim ja jestem dla ciebie?
Aleksiej zamilkł, zmieszany. Nie wiedział, co odpowiedzieć. Zaskoczyła go. Tak jak on ją kiedyś zaskoczył.
— Oto odpowiedź — Wiera spokojnie wskazała na spakowane walizki. — Zabierz swoje rzeczy i idź. Wszyscy wyjdźcie.
- Ależ to moje mieszkanie! — wykrzyknął Aleksiej, jakby jej słowa były największą obelgą.
- Nasze — poprawiła go Wiera, nie patrząc na niego. — I ja mam takie samo prawo decydować, kto tu będzie mieszkał.
– Niewdzięczna! – Antonina Pawłowna nie mogła powstrzymać krzyku, jakby jej serce miało pęknąć.
– Chciałaś zrobić ze mnie bankomat i służącą. Ale to już koniec – Wiera otworzyła drzwi wejściowe, jakby wkraczając w nowy świat, w którym nie było już miejsca dla tych ludzi.
Antonina Pawłowna, Gosza i Aleksiej stali w korytarzu, jakby sparaliżowani, nie wierząc własnym oczom. Wiera metodycznie wynosiła swoje rzeczy, każde pudełko, każdą torbę. I z każdym krokiem, z każdym wyjęciem ich rzeczy Wiera czuła, jak staje się wolna.
– Wiero, porozmawiajmy – Aleksiej próbował z nią rozmawiać. Jego głos był cichy, niepewny. – Nie mówisz poważnie, prawda?
„Poważnie” – Wiera spojrzała mu w oczy, a w jej spojrzeniu odnalazła całą swoją siłę, cały ból, który nosiła w sobie przez tak długi czas. „Nie mogę i nie chcę już tak żyć. Dokonałeś wyboru – twoja rodzina jest ważniejsza ode mnie. Cóż, ja też dokonałam wyboru”.
Kiedy drzwi zatrzasnęły się z hukiem, Wiera oparła się o nie plecami. Wewnątrz panowała pustka. Ale ta pustka… nie przerażała jej. Przyniosła ulgę. Dziwną, ale jednocześnie tak upragnioną ulgę.
Minął tydzień. Wiera już wymieniła zamki w mieszkaniu i złożyła pozew o rozwód. Aleksiej dzwonił codziennie, groził, błagał, obiecywał, że wróci. Antonina Pawłowna pisała gniewne wiadomości. Gosza opowiadał wszystkim znajomym, jak okrutna jest Wiera, że nie dała im drugiej szansy.
Ale Wiera czuła się wolna. Po raz pierwszy od dawna mogła spać w weekendy bez obawy przed niespodziewanymi wizytami teściowej. Mogła zarządzać swoimi pieniędzmi bez obawy przed kolejnymi wymaganiami. Mogła po prostu żyć.
„Wiesz co?” – powiedziała Wiera do przyjaciółki z lekkim uśmiechem. „Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jak bardzo jestem tym wszystkim zmęczona. Ciągłą presją, potrzebą zadowolenia wszystkich
”. „A co z Aleksiejem?” – zapytała przyjaciółka, nie do końca rozumiejąc.
„Kochałam go” – skinęła głową Wiera. „Ale bardziej kocham siebie. I nie chcę marnować życia z kimś, kto mnie nie szanuje”.
Minął miesiąc. Rozwód nastąpił. Wiera dostała mieszkanie, a Aleksiej, jak widać, pogodził się z losem, przyjął odszkodowanie i odjechał samochodem. Kobieta w końcu zaczęła żyć tak, jak chciała. Odświeżyła wnętrze mieszkania, zaczęła poświęcać sobie więcej czasu i, co najważniejsze, zrozumiała: szczęście nie polega na zadowalaniu wszystkich. Szczęście polega na byciu wiernym sobie i swoim zasadom. A żadne więzy rodzinne nie są warte zdrady. Koniec.
Minęły dwa miesiące. Mieszkanie Wiery zrobiło się jaśniejsze. Nie dlatego, że zmieniła tapetę – choć to też. Ale dlatego, że ciężar zniknął. Cienie, które wcześniej wydawały się niewidzialnymi mieszkańcami jej domu – głos teściowej, zapach tanich papierosów od Goszy, słabe wymówki Aleksieja – zniknęły. Teraz to wszystko należało już do przeszłości.
Poranek rozpoczął się aromatem świeżo mielonej kawy, ciszą i światłem. Vera nauczyła się wstawać bez lęku. Zmieniła pracę – teraz zajmowała się obsługą korporacyjną w renomowanej firmie. Zespół okazał się zaskakująco przyjazny. Zwłaszcza jedna osoba.
Ilja Siergiejewicz Nowikow jest szefem wydziału. Prawie czterdziestoletni, wdowiec, ojciec dwunastoletniej córki. Powściągliwy, uważny, o żywym spojrzeniu i zmęczonym głosie. Nie prawił komplementów na prawo i lewo. Ale pewnego razu, gdy Wiera przygotowywała skomplikowany raport przed terminem, powiedział:
- Jesteś osobą godną zaufania. A to rzadkość.
Z jakiegoś powodu słowa te wywarły na niej silniejszy wpływ niż jakiekolwiek „piękne” zwroty, do których przyzwyczaiła się w przeszłości.
⸻
W nowym miejscu pracy Wiera miała koleżankę – Julię Mielnikową. Żywą osobę, gadułę, ale z bystrą intuicją. Od razu jakoś polubiła Wierę.
„To tak, jakbyś ciągle coś ukrywała” – powiedziała pewnego dnia w palarni, chociaż Vera nie paliła. Wyszła z nią tylko dla towarzystwa. „Chciałabym zapytać: kto cię tak przestraszył?”
- Dlaczego stwierdziłeś, że się boję?
- Bo wyglądasz, jakbyś zawsze był gotowy do obrony.
Wiera nie protestowała. Julia widziała więcej, niż jej wolno było. Ale z jakiegoś powodu jej to nie przeszkadzało.
⸻
Pewnego dnia Ilja zaprosił Wierę, żeby została dłużej w pracy, żeby pilnie zredagować raport. Pracowali w ciszy, w skupieniu. Później, bliżej ósmej wieczorem, zaproponował:
— Zjadłeś obiad?
- Nie. I na razie nie chcę.
- Chodź ze mną. W pobliżu jest kawiarnia, niezbyt elegancka. Musimy coś zjeść. A przy okazji, powiedz mi, jak udało ci się tak szybko nauczyć nowego systemu.
Pojechali. I rozmawiali. Nie o pracy, ale o książkach, filmach, córce Ilji. Opowiedział, jak ciężko było mu stracić żonę. Jak długo czuł się winny, że nie zdążył się pożegnać.
- Zmarła w ciągu trzech tygodni. Na raka. Szybko jak kula. A ja przez cały ten czas miałem nadzieję… Głupie, prawda?
„Nie” – powiedziała cicho Vera. „To nie głupota. To miłość”.
Spojrzał na nią z wdzięcznością, jakby jej słowa coś w nim wyzwoliły.
⸻
Tymczasem Aleksiej kontynuował pisanie. Najpierw gniewnie, oskarżycielsko, krzycząc wielkimi literami. Potem żałośnie, oskarżycielsko. Potem neutralnie. Jakby to była tylko rzeczowa rozmowa o dawnej własności. Wiera nie odpowiedziała. Prawnik rozstrzygał teraz wszystkie kwestie.
Antonina Pawłowna próbowała manipulować za pośrednictwem mediów społecznościowych. Pisała frazy w stylu: „To przez takie kobiety tracimy naszych synów”. Kiedyś nawet wysłała zdjęcie Goszy z podpisem: „Ten chłopak jest na ulicy dzięki tobie”. Wiera ją zablokowała.
A potem pojawiła się Zoja Pietrowna.
⸻
Zoja Pietrowna była sąsiadką Wiery z korytarza. Zwykle witały się z grzeczności, ale pewnego dnia Wiera zauważyła, jak starsza kobieta z trudem wstaje z torbą. Pomogła. Przyniosła ją. I od tamtej pory przychodziła na herbatę. I znowu. I znowu.
– Wiesz, moja droga – powiedziała Zoja Pietrowna, nalewając aromatyczną herbatę z miodem – nie bój się żyć na nowo. Strach to taki stary szal. Ciepły, znajomy, ale stęchły. Zdejmij go sama.
- A co jeśli znów popełnię błąd?
- Popełnij błąd. Ale z miłości. A nie ze strachu przed samotnością.
Słowa tej mądrej, samotnej kobiety, która przeszła przez trzy rozwody i straciła syna, leżaly na jej duszy jak balsam na ranę. Żadnych wykładów. Żadnej presji. Tylko ciepło.
⸻
Wiera coraz częściej przyłapywała się na myśleniu o tym, co czeka ją rano – nie z powodu kawy, ale z powodu korespondencji z Ilją. Nie spotykali się poza pracą. Ale ich komunikacja stała się intensywna, niemal codzienna. Wysyłał jej artykuły, krótkie filmiki, opowiadał o swojej córce, Anyi, którą Wiera już sobie wyobrażała z brązowymi oczami i warkoczykami ojca.
Ilja zaprosił ją na spotkanie. Nieformalne. Bez interesów.
— Po prostu usiądźmy. Może pójdziemy na łono natury? Mam daczę. Niedaleko jest jezioro. Anya będzie tam, jeśli nie masz nic przeciwko.
Wiera długo się zastanawiała. Serce biło jej jak za młodu. Ale podjęła decyzję.
⸻
Pojechali w sobotę. Dzień był ciepły i pogodny. Ania okazała się żywym, radosnym dzieckiem. Od razu do niego podbiegła:
- Jesteś Verą? Tata o tobie mówił. Jesteś piękna.
Ilja się zarumienił. Wiera się zaśmiała.
- Dziękuję, Anya. Jesteś bardzo uprzejma.
Na daczy było przytulnie. Dom był mały, ale schludny. Wiera pomagała w kuchni, Ania pokazywała kwiaty i sadzonki. W pewnym momencie Ilja powiedział:
- Nie boisz się otworzyć. Ale też nie pozwalasz nikomu się zamknąć. To tak, jakby w tobie tkwił rygiel.
„Tak” – przyznała. „Ale nie masz pojęcia, przez co musiałam przejść, żeby to zainstalować”.
„Mogę sobie wyobrazić” – odpowiedział cicho. „Też miałem. Tylko w pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że jeśli przytrzymasz rygiel, światło nie dostanie się do środka”.
Milczała. Ale jej oczy błyszczały. Być może w tym momencie, po raz pierwszy od dawna, pomyślała: „A co, jeśli to nadal możliwe?”
⸻
Kilka tygodni później zaczęli się oficjalnie spotykać. Bez wielkich słów. Tylko kolacje, spacery, rzadkie noclegi. A potem Ilja zaproponował, żeby poznali jego rodziców.
- Są… niełatwe. Ale jestem pewien, że sobie poradzisz. Bo już wiele przeszłaś.
- A ty?
- A ja jestem za tobą.
⸻
Dotarli do małego prywatnego domu. Drzwi otworzyła surowa kobieta o przenikliwym spojrzeniu.
- Czy jesteś Verą?
- Tak.
- Zdejmij ubranie. Wejdź. Nasza herbata jest bez cukru.
To był początek trudnego wieczoru. Matka Ilji najpierw spojrzała na Verę z podejrzliwością. Potem z zainteresowaniem. A potem powiedziała:
- Nie boisz się mówić prawdy. To dobrze. Ale jeśli obrazisz mojego syna, będzie ci gorzej.
Wiera się uśmiechnęła:
- Jeśli cię uraziłem, sam ci to powiem. Nie uciekam przed odpowiedzialnością.
Po obiedzie matka Ilji powiedziała:
- Dobrze. Zostań na noc. Mamy wolny pokój. Będziesz bliżej Anyi.
To było zwycięstwo.
⸻
Minął rok. Wiera nie tylko się zmieniła – stała się inna. Pewna siebie, spokojna. Kupiła sobie rower, zapisała się na kurs włoskiego, opanowała jogę. Do pracy szła z radością, do domu – z wdzięcznością. Aleksiej napisał jeszcze kilka razy. Potem zniknął. Plotki głosiły, że ożenił się z dziewczyną młodszą od siebie o 15 lat. Wierze to nie przeszkadzało.
Ona i Ilja mieszkali osobno, ale często nocowali u siebie. Ania nazywała ją „Werą” – nie „Mamą”, i to było normalne. Bo w tym słowie był szacunek. I zaufanie.
Pewnego dnia, siedząc na brzegu tego właśnie jeziora, Ilja wziął Wierę za rękę.
- Wiesz… Nie sądziłem, że jeszcze kiedyś to poczuję. Nie miłość. Ale spokój i pewność, że ktoś jest obok mnie.
„Ja też” – wyszeptała Vera. „Wiesz… Kiedyś bałam się, że pewnego dnia zostanę zupełnie sama. Ale teraz myślę: lepiej być samej niż wśród obcych”.
„Nie jesteś sama, Vero” – ścisnął jej dłoń. „I nie będziesz”.
Spojrzała na niego i po raz pierwszy od dawna nie bała się. Bo nie była już ofiarą ani zakładniczką czyichś oczekiwań. Była sobą.
I wiedziałem, że teraz wszystko będzie dobrze.