- Gdzieś ty się kręcił do jedenastej, co? — Z łazienki dobiegł głos Maksima.
Elena, już gotowa do wyjścia, zamarła w progu. - Byłem w pracy. Mam deadline. Rozmawialiśmy o tym, Maksym.
- Och, nie zaczynaj… — wyszedł w ręczniku i z miną „mnie to obchodzi”. — Tylko pytałem. Czemu od razu wskakujesz na konia?
- Bo „pytasz” jak detektyw. Nie zdążyłem nawet nalać sobie kawy, a już jestem podejrzany.
- Kto ci zazdrości? — prychnął. — Po prostu się martwię. Nigdy nic nie wiadomo.
To wszystko. Objawy chronicznej manipulacji. Zawsze zaczyna się od „Martwię się”, a kończy na „Przekażmy samochód mamie, ma rentę”. - Dzwoniłeś do mamy? — zapytała, nalewając sobie kawy. — Czy znowu oczekujesz, że sam przeleję pieniądze?
- Len, sam mówiłeś, że ci nie żal. Ma nadciśnienie.
– Nie chodzi o pieniądze, szkoda. Szkoda, że mieszkam z facetem, który zaczyna mnie przesłuchiwać rano, a potem prosi o pieniądze, a wszystko to pod przykrywką „Martwię się”.
Odwrócił się, wbił nos w telefon.
– Z tobą wszystko jasne. Jak zawsze. Nie obchodzi cię to.
To „jak zawsze” ograniczało ich wspólne życie przez ostatnie cztery lata. On jest drażliwy i przekonany, że świat go nie docenia. Ona jest zmęczona i nie wierzy już, że da się go reedukować.
Wieczorem postanowiła pójść na spacer. Bez celu. Po prostu szła, chcąc przestać być żoną Maksima choć na pół godziny. A potem – kawiarnia. Maksym siedział pod oknem. Nie sam. Z młodą, hałaśliwą kobietą. Śmiali się, a on patrzył na nią tak, jak kiedyś patrzył na Elenę.
I wtedy usłyszała. Jeden fragment, który wystarczył.
– Jak tylko podpisze pełnomocnictwo, natychmiast złożę pozew o rozwód. Prawie wszystko mam już w kieszeni.
Nie pamiętała, jak wróciła do domu. Stanęła przed lustrem i szepnęła:
– To w kieszeni… W której kieszeni ty, draniu, mnie trzymasz?…
Maksym wrócił późno. Uśmiechnięty. Wyciągnął torebkę:
– Kupiłem ci mydło. To z lawendą. Mówiłaś, że cię uspokaja.
– Pamiętasz, co mówiłaś rano? Że się „martwiłaś”? A może chodziło ci o twoją nową dziewczynę z kawiarni? Tę, która ci pomoże „mnie zdobyć”?
Zamarł.
- Masz omamy, Lena.
Ale ona już szła do łazienki. Bez krzyku. Bez histerii. Po prostu zamknęła drzwi.
W nocy ostrożnie wszedł do sypialni.
- Lena… Coś ci się przywidziało.
- Widziałam cię — powiedziała ostro. — Słyszałam cię. Siedziałaś z nią. W kawiarni. Powiedziałaś, że masz prawie wszystko «w kieszeni».
Zamarł. A potem wybuchnął: - O co ty krzyczysz, co?! Myślisz, że jesteś idealna?! A kim ja jestem — psem w twoim bogatym życiu?
- Psem?! — Podskoczyła. — Mieszkasz w moim mieszkaniu od czterech lat! Prowadzisz mój samochód! Twoja matka bierze moje leki!
- I co byś beze mnie osiągnęła, co? Byłaś po prostu wygodna. Wygodna! Masz wszystko: znajomości, pieniądze. A ja? Jestem cieniem!
- Cień nie prosi o zarejestrowanie samochodu na matkę. Nie jesteś cieniem. Jesteś projektem. Który powinnam była zamknąć dawno temu.
- Nie dasz mi ani grosza, prawda?
Zaśmiała się. Sucho, ochryple. - Dam ci to. Szczoteczkę do zębów. I kapcie. Żeby nie wszedł w swoje nowe życie boso.
Rano spakowała torbę. Przed wyjściem podeszła do kanapy, na której spał.
— Zablokowałem konto. Mieszkanie jest zarejestrowane na moje nazwisko. Samochód też. Możesz iść. Do mamy. Albo do sądu.
W biurze poszła prosto do prawnika.
— Wiktorze Igorewiczu, złóż to. Rozwód. Bez podziału.
Wieczorem wpadł Maksym.
— Zwariowałaś?! Lena, wszystko psujesz!
— Nie, Maksym. Psujesz to. Przez te wszystkie lata. Następnym razem przyjdź z prawnikiem. Albo z mamą.
Zatrzasnął drzwi i wyszedł. W mieszkaniu zrobiło się cicho. Przestronnie. I po raz pierwszy od dawna — swobodnie.
Minęły trzy tygodnie. Rozwód minął zaskakująco szybko. Nie protestował. Ale Elena wiedziała, że to nie koniec.
Wrócił nagle. Bez dzwonienia. Z nią. Z Olgą. Tą z kawiarni.
„Elena Nikołajewna?” zaśpiewała.
„Naprawdę? Kim jesteś, nowa?”
Maksym wszedł do kuchni bez pytania.
„Len, chcemy ci zaproponować układ.
” „Wspaniale. Jesteście teraz parą, a kim ja jestem? Sponsorem?
” „Maksim jest ci winien pieniądze. Pomyśleliśmy, że może ty…
” „Może ci dam pieniądze?” zapytała ponownie Elena.
„Jesteś zamożny” Maksym wzruszył ramionami. „Inwestowałem w ciebie lata.
” „Inwestowałem?! W co zainwestowałeś, Maksym? W swoje lenistwo? A może w skarpetki w łazience?
„Inwestowałem siebie! Moje najlepsze lata! Byłem tam!
” „Byłeś tam, kiedy zamówiłam sushi, a ty dostałeś połowę.”
Olga wtedy wstała. Jej głos był zbyt głośny.
„Dość!” Będziemy mieć dziecko!
Cisza.
„Dziecko” – powtórzyła Elena. „No cóż, gratulacje. Szybko się przekonasz, ile kosztują pieluchy. I jak często będzie „nie dawał rady”.
„Chcemy zacząć od zera” – wyszeptała Olga. „Potrzebujemy tylko pomocy”.
Elena po cichu podeszła do szafy. Wyjęła kopertę. Wyciągnęła ją.
„Proszę. Pomocy. Ostatnia”.
Olga wzięła ją. Otworzyła. Była w niej kopia pozwu. Wszystkie przelewy, dokumenty, czeki. Jego weksle, starannie przepisane.
Maksym zbladł.
„Nie masz prawa…
” „Mam. Wszystko jest legalne. A teraz – wyjdźcie. Oboje. Powodzenia. Mam szczerą nadzieję, że dziecko urodzi się komuś innemu”.
Wyszli. Elena usiadła. Spojrzała na wyłączony telewizor. Potem sięgnęła po telefon i zarezerwowała bilety. Bora Bora. Hotel z widokiem na ocean i śniadaniami bez marudzenia.
Nie uśmiechnęła się. Ale odetchnęła głęboko. To nie była pustka.