Kwietniowe słońce prażyło ją w oczy, zmuszając do mrużenia oczu. Marina pchała wózek po wyboistej ścieżce, lawirując między kałużami. Torby z zakupami ciążyły jej na łokciu, a Misza w końcu zasnęła po dwóch godzinach kaprysów w sklepie.
Już z daleka usłyszała znajomy, władczy głos:
- Nie chodziłeś na studia? To praca? Przewód wisi jak sznur na pranie! Inna Siergiejewna, w swetrze narzuconym na ramiona, stała na środku ogródka, z rękami na biodrach w bojowym geście. Przed nią starszy elektryk, wujek Kola, przestępował z nogi na nogę, trzymając w rękach narzędzia.
„Dzień dobry” – powiedziała cicho Marina, przechodząc obok.
Teściowa odwróciła się gwałtownie i otaksowała synową przenikliwym wzrokiem:
- Ach, dotarłaś! Nacieszyłaś się już do syta! Oczywiście, wygodnie jest siedzieć mężowi na karku, prawda?
Marina się zatrzymała. Powoli odwróciła głowę, patrząc teściowej w oczy. Widać w nich było wszystko: zmęczenie ciągłym narzekaniem, urazę za niesprawiedliwe aluzje i narastającą irytację. Ale milczała. Na razie milczała.
Misza zaczął się wiercić w wózku, a Marina, biorąc głęboki oddech, ruszyła w stronę domu. Za nią skandal znów się rozgorzał, ale ona już nie słuchała.
Marina weszła do domu, ostrożnie manewrując wózkiem między starą biblioteczką a komodą. Wyrzuty teściowej wciąż dźwięczały jej w uszach. Ułożywszy śpiącego Miszę w łóżeczku, usiadła na skraju kanapy i mimowolnie przypomniała sobie, jak to się wszystko zaczęło.
Rok temu ten dom odziedziczyła po babci Verze. Mały, ale solidny, z piecem kaflowym i przytulną werandą. Ona i Oleg spędzili całe lato malując ściany, kładąc podłogi i wymieniając instalację elektryczną. Żartował, nazywając ich „zespołem zapalonych fachowców”, a ona była zadowolona z każdej drobnej rzeczy, którą naprawili.
Telefon Inny Siergiejewnej zabrzmiał jak grom z jasnego nieba.
„Olezhek, nie wiem, co robić” – szlochała do telefonu. „Twój ojczym… Zabrał wszystko. Przerobił mieszkanie. Timur i ja jesteśmy na ulicy…” Tego wieczoru Oleg delikatnie położył rękę na ramieniu żony:
- Marish, może powinniśmy pozwolić im zostać na chwilę? Dwa miesiące, nie dłużej. Mama znajdzie pracę, wyprowadzą się…
Zgodziła się. Z jakiegoś powodu wydawało się to słuszne.
Inna Siergiejewna pojawiła się na progu z dwiema ogromnymi walizkami i zmarszczonym brwiami Timurem. Rozejrzała się po domu krytycznym okiem:
- Co tu masz za starocie… Nie jest zimno zimą?
Przez pierwszy miesiąc jeszcze się powstrzymywała, ale potem zaczęły się wyrzuty.
„Patrz, jak skrzypią deski podłogowe!” – poskarżyła się przyjaciółce przez telefon. „A ta kuchenka… Jakbyśmy żyli w poprzednim stuleciu”.
Każdego dnia Inna znajdowała coś nowego do skrytykowania.
„Dlaczego płytki w twojej łazience są takie stare?” – zapytała, zaglądając do kabiny prysznicowej. „A gdzie twoja pralka? Nie mogę prać ręcznie!”
„Dokonaliśmy tylko napraw kosmetycznych” – próbowała wyjaśnić Marina, ale teściowa tylko machnęła ręką. „Naprawy to jedno, ale mieszkanie tutaj to zupełnie co innego. A lodówka jest pusta? Czym nas dzisiaj nakarmisz?”. Marina czuła, że jej cierpliwość się kończy. Każdego wieczoru Inna znajdowała nowe powody do niezadowolenia:
– Kurz jak w starej stodole! I dlaczego w pokoju dziecinnym jest tak mało światła?
Nie wiedziała, jak sobie poradzić z tą sytuacją, ale rozumiała jedno: życie w domu, który kiedyś wydawał się przytulny, zaczynało zamieniać się w próbę.
Dni ciągnęły się jak z rękawa. Marina wstawała o świcie, gotowała śniadanie dla wszystkich, sprzątała, myła, kołysała Miszę, gdy zaczynał być kapryśny. Za oknem często słychać było ochrypły głos sąsiada Pietrowicza, który mimo wczesnej pory już palił swoją ulubioną „Riumkę”.
– Boże, kiedy to się skończy? – Inna Siergiejewna skrzywiła się, demonstracyjnie trzaskając oknem. – Jak ty w ogóle możesz tolerować ten dom wariatów? Marina w milczeniu wzruszyła ramionami. „Cierpliwość” stała się jej drugim imieniem.
Wieczorem, położywszy Miszę spać, zeszła do kuchni na herbatę i zamarła w drzwiach. Inna Siergiejewna, trzymając telefon przy uchu, chodziła tam i z powrotem po pokoju:
- Nie, wyobraź sobie, Ludo, ona nawet nie pracuje! Siedzi całymi dniami, tylko się opiekuje dzieckiem. Od rana do wieczora w domu, i po co? Kurz w kątach, obiad nigdy nie gotowy. Gdybym była Mariną, to bym chociaż coś zrobiła, bo inaczej nazywają ją „gospodynią domową”. Wszystko robi na koszt męża! Mój Oleżek pracuje i robi wszystko w domu… Ech, powiedziałam mu – znajdź sobie jakąś normalną…
Coś zaskoczyło Marinę. Cicho wróciła do sypialni, wyjęła z komody stare pudełko z dokumentami i wyciągnęła pożółkłą kartkę. Akt darowizny. Babcia Vera dała jej dom. Jest panią domu.
Marina przesunęła palcami po stronie. Nigdy nie przyszło jej do głowy, żeby dowodzić swoich praw. Nie było komu tego udowadniać. Oleg już wiedział, że dom należy do niej.
Ale teraz…
Usiadła na skraju łóżka, obok śpiącego syna. W jej głowie powoli, ale wyraźnie zaczęła formować się myśl: „A co, jeśli… A co, jeśli to mój dom – i moje zasady?”
Po raz pierwszy od wielu miesięcy Marina poczuła przypływ energii. Nie oburzenia, nie urazy – po prostu energii. W jej duszy rodziło się coś nowego, coś, co nie miało jeszcze nazwy.
Marina obudziła się zdeterminowana. Rano, kiedy Inna Siergiejewna wyjechała do koleżanki, Timur jeszcze nie wrócił z uczelni, czekała na powrót Olega z pracy. Przyszedł na lunch, zmęczony jak zwykle. Misza bawił się w kojcu grzechotką,
„Musimy porozmawiać” – Marina postawiła przed nim talerz barszczu. „Coś się stało?” Spojrzał na żonę, zauważając nietypową nutę w jej głosie. „Postanowiłem założyć warsztat w pokoju na zapleczu i zacząć szyć. Potrzebujemy pieniędzy. Twoja matka ma do mnie pretensje, że nic nie robię”. Łyżka zamarła mu w połowie drogi do ust.
- A co z… mamą i Timurem? Oni tam mieszkają.
„Mają nogi” – odpowiedziała spokojnie Marina, wycierając stół. „Mogą iść do agenta nieruchomości. Nic im nie jestem winna. Zapewniłam tymczasowe schronienie. Myślę, że trzy miesiące wystarczą”.
Oleg odłożył łyżkę:
- Ale, Marish… Może jest jakoś inaczej…
- Jak inaczej? — Spojrzała mu prosto w oczy. — Kolejne pół roku wysłuchiwania bredni, że nie potrafię prowadzić własnego domu i żyć twoim kosztem?
- Wiesz mamo…
– Wiem. Dlatego daję jej miesiąc. Niech poszuka sobie mieszkania albo pogodzi się z mężem. I się wyprowadzi.
Oleg westchnął, ale nie sprzeciwił się. W głębi duszy wiedział, że żona ma rację. Samo powiedzenie o tym matce… Sama myśl o tym przyprawiała go o ból głowy.
Wieczór okazał się duszny. Marina zmywała naczynia, gdy trzasnęły drzwi wejściowe. Oleg wrócił z pracy wcześniej niż zwykle, a za nim Inna Siergiejewna i Timur. Po napiętej twarzy męża poznała, że rozmowa się odbyła.
„To prawda?” – zaczęła teściowa od progu, rzucając torbę na krzesło z taką siłą, że się przewróciło. „Wyrzucasz nas?”
Marina spokojnie wytarła ręce ręcznikiem:
- Tak. Chcę, żebyś się wyprowadził. — O mój Boże! — Inna Siergiejewna chwyciła się za serce, teatralnie się chwiejąc. — Oleżek, słyszysz? Twoja żona wyrzuca nas na ulicę! Twoja własna matka! Oleg stał ze spuszczonymi oczami:
- Mamo, mówiliśmy ci, że to tymczasowe…
– Tymczasowo? – głos teściowej załamał się w pisku. – Dokąd mamy iść? Chcesz, żebyśmy z Timurem zamieszkali pod mostem? Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłam! Nie spałam w nocy, kiedy chorowałaś! Pracowałam na dwa etaty, żebyś mogła iść na studia!
Łzy spływały jej po policzkach, rozmazując tusz do rzęs. Opadła na krzesło, zakrywając twarz dłońmi:
— Oddałem ci całe swoje życie… A teraz… Nikt mnie nie potrzebuje… Wyrzucasz mnie jak starą szmatę!
- Mamo, — Oleg podszedł bliżej, — nikt cię nie wyrzuci. Pomogę. Obiecuję, dziesięć tysięcy miesięcznie, żebyś mogła coś wynająć.
- Dziesięć tysięcy? — Inna Siergiejewna oderwała ręce od twarzy, jej oczy się zwęziły. — Co można dziś wynająć za dziesięć tysięcy? Schowek bez okien? Chcesz, żeby twoja matka mieszkała w slumsach?
„Mamo, to wszystko, co możemy zrobić” – głos Olega drżał.
- Wszystko? A ten telewizor, który kupiłaś? I ten remont, który zaczęłaś? Na to są pieniądze, ale nie na własną matkę! — Znów wybuchnęła płaczem, ale w jej szlochach słychać było już gniew. — Myślałam, że jesteś inna. Myślałam, że rozumiesz, czym jest rodzina!
Timur, który stał w drzwiach, nagle zrobił krok naprzód:
– Mamo, może to wystarczy? – Inna Siergiejewna urwała w pół zdania. Jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia. Syn nigdy jej nie sprzeciwiał.
– Co powiedziałeś? – Jej głos stał się cichy i groźny. – Dość – powtórzył Timur ciszej. – Mieszkamy z nimi już tak długo. Mogę znaleźć pracę. Mam już osiemnaście lat. – Ty? – Inna zerwała się z krzesła. – Jesteś jeszcze dzieckiem! Myślisz, że tak łatwo jest pracować? A co ze studiami? Chcesz rzucić studia? W pokoju zapadła cisza. Inna Siergiejewna patrzyła z zakłopotaniem to na syna, to na synową, jakby widziała ich po raz pierwszy. Jej usta drżały, a w oczach malowało się coś pomiędzy gniewem a strachem.
Marina podeszła do drzwi i odwróciła się:
- Jesteście dorośli. A ja mam dość poczucia winy z powodu waszego wyboru.
Wyszła na werandę z filiżanką kawy, zostawiając za sobą ciężką ciszę. Po raz pierwszy od dawna mogła swobodnie oddychać.
Za nim słychać było głos Olega:
– Mamo, decyzja zapadła. Damy ci miesiąc i obiecuję, że pomogę finansowo. Co miesiąc, bez upomnień. Ale musisz znaleźć sobie własne mieszkanie.
Inna Siergiejewna zaszlochała po raz ostatni i ucichła, zdając sobie sprawę, że przegrała tę rundę.
Przeprowadzka zajęła tylko jeden dzień. Inna Siergiejewna metodycznie pakowała swoje rzeczy, głośno rozmawiając przez telefon:
- Tak, Ludo, wyobrażasz sobie? Wyrzucili mnie! Po tym wszystkim, co dla nich zrobiłam… Nie, wynajęłam kawalerkę. Co mogę zrobić? Oleżek pomaga, ale czy to pieniądze? Nie starczą na godne mieszkanie.
Timur w milczeniu niósł torby, unikając spojrzenia Mariny. W jego oczach można było wyczytać coś w rodzaju przeprosin. Pewnego razu, gdy Inna Siergiejewna wyszła na podwórze, powiedział cicho:
- Dziękujemy, że tak długo nas wytrzymywaliście.
Marina tylko skinęła głową. Słowa nie były potrzebne.
Oleg pomógł załadować rzeczy do taksówki, marszcząc brwi i zerkając na zegarek. Wziął dzień wolny w pracy na tę przeprowadzkę i teraz spieszył się, żeby wszystko skończyć przed wieczorem.
Kiedy wyniesiono ostatnią torbę, Inna Siergiejewna zatrzymała się w drzwiach. Jej wzrok przesunął się po pokoju, który zajmowała przez prawie pięć miesięcy.
„Cóż” – powiedziała gorzko – „dzieci dorastają i zapominają o wdzięczności”. Kiedy drzwi zamknęły się za nimi, w domu zapadła niezwykła cisza. Marina otworzyła szeroko okna, wpuszczając świeże powietrze. Stanęła na środku pokoju, czując dziwne uczucie – mieszaninę ulgi i lekkiego smutku.
Dostałam nowe zasłony z antresoli – lekkie, z drobnym wzorem, które od dawna chciałam powiesić. W łazience wymieniłam zużyty dywanik, przykręciłam filtr do wody do kranu w kuchni – wszystko, co odkładałam „na później”.
Zmieniła pościel w dawnym pokoju teściowej, wyrzuciła stary materac, który Inna Siergiejewna uważała za „najwygodniejszy”. Wytarła kurz z półek, na których rano stały zdjęcia w ciężkich ramkach – Olega jako dziecka, Timura jako ucznia pierwszej klasy, jej zmarłego dziadka w mundurze.
Misza chodził za nią, zaglądając w każdy kąt, jakby szukał zaginionych mieszkańców.
- Babcia? — zapytał, wskazując na puste krzesło. — Babcia wyszła — odpowiedziała Marina — ma teraz własny dom. Wieczorem Oleg poszedł do kuchni, gdzie Marina przygotowywała obiad. Przytulił ją od tyłu:
— Przelałem mamie pieniądze. Dziesięć tysięcy, tak jak się umówiliśmy.
„Dobrze” – zwróciła się do niego. „Wiesz, nie miałam zamiaru…”
„Rozumiem” – skinął głową. „Jesteś po prostu zmęczony. Wszyscy jesteśmy zmęczeni”.
Misza wbiegł do kuchni z samochodzikiem-zabawką, wesoło trajkocząc w swoim dziecięcym języku. Marina podniosła syna i uśmiechnęła się. Życie wracało do swojego zwykłego rytmu – spokojnego, miarowego, bez ostrych krawędzi i uszczypliwości.
Później, kiedy Misza zasnęła, wyjęła z szafy pudełko ze starymi wykrojami. Kiedyś szyła. Teraz pora na wspomnienia?
Minęło pół roku. Weranda, usiana młodymi winogronami, stała się ulubionym miejscem Mariny. Siedziała w wiklinowym fotelu, z podciągniętymi nogami, i patrzyła, jak Oleg czaruje nad grillem. Zapach smażonego mięsa mieszał się z aromatem świeżo skoszonej trawy.
— Jak się miewa Misza? — zapytał Oleg, obracając szaszłyk. — Śpi — uśmiechnęła się Marina. — Biegał cały dzień. Telefon w jej dłoni cicho zadzwonił. Nowa wiadomość: „Czy możesz mi zrobić taką jak na zdjęciu?”. Pod tekstem widniało zdjęcie sukienki podobnej do tej, którą tydzień temu umieściła w swoim nowym sklepie internetowym.
Marina przesunęła palcem po ekranie. Trzecie zlecenie na dziś. Niewielkie, ale jej własny warsztat zaczął przynosić nie tylko przyjemność, ale i dochód.
- Coś ważnego? — Oleg postawił przed nią kieliszek domowego wina.
„Nowy porządek” – spojrzała w górę. „Wiesz, czasami myślę, że to wszystko sen”.
Usiadł obok niej i wziął ją za rękę:
- Właśnie odnalazłeś siebie.
Marina skinęła głową. Nauczyła się bronić swojej przestrzeni i czasu. I nie było to już takie straszne, jak się wydawało wcześniej.