- Dzisiaj jest siódmy dzień. Wrócę późno dziś wieczorem, mamy pilny projekt. Mam nadzieję, że już spakowaliście swoje rzeczy.
- Po co się tak śpieszyć, dziewczyno? — Władysława Wsiewołodowna uśmiechnęła się czule. — Na wszystko jest czas.
Denis Wadimowicz udawał, że nie słyszy.
„Co do cholery?!” Albina zirytowana wyciągnęła klucz, ale ten stanowczo odmówił posłuszeństwa i nie chciał się obrócić w zamku.
Ciężko pracujący piątek zakończył się późno i wróciła do domu tuż po dziesiątej. Migotanie światła w przedpokoju jeszcze bardziej podrażniło i tak już zmęczone oczy Albiny. Ostatnią rzeczą, na jaką miała ochotę, było majstrowanie przy zaciętym zamku. Spróbowała ponownie, ostrożnie przekręcając klucz, a potem jeszcze mocniej. Bezskutecznie.
Przyglądając się bliżej, zauważyła, że cylinder zamka wyglądał zupełnie inaczej. To niemożliwe!
„Zamki zostały wymienione…” wyszeptała z niedowierzaniem, nagle uświadamiając sobie coś oczywistego.
Albina przesunęła palcami po metalowej powierzchni. Nowość! Była zupełnie inna, gładsza. Jak mogła tego nie zauważyć od razu?
Zadzwoniła dzwonkiem. Długi sygnał, drugi, trzeci. Ktoś wyraźnie krzątał się w środku – stłumione kroki, skrzypienie parkietu w salonie. To na pewno nie był kot ani sprzęt AGD. Ktoś był w mieszkaniu.
- Denis Wadimowiczu! Władysławo Wsiewołodowna! To ja, otwórz! — Głos Albiny odbił się echem od ścian klatki schodowej.
Cisza. Albina zaczęła walić pięścią w drzwi:
- Słyszę cię! Otwieraj natychmiast!
Telefony do moich byłych teściów również pozostały bez odpowiedzi. Gorąca fala oburzenia, pomieszana ze zmęczeniem i bezradnością, wzbierała mi w gardle. Co robić? Gdzie pójść wieczorem?
Wybór był ograniczony. Biorąc pod uwagę porę dnia, odległości i stan emocjonalny, istniała tylko jedna opcja.
Dwadzieścia minut później Albina stanęła na progu mieszkania Elizawiety, swojej najlepszej przyjaciółki. Nawet o tak późnej porze, przyjaciółka była gotowa ją przyjąć. Choć spotkała Albinę w szlafroku pospiesznie narzuconym na piżamę.
- O mój Boże, Alya, już prawie noc! Co się stało?
- Wymienili zamki, Liso… Wyobrażasz sobie? Zamki w moim własnym mieszkaniu!
Elizaveta bez słowa ją przytuliła i zaprowadziła do kuchni. Gorąca herbata trochę ją uspokoiła, a Albina mogła opowiedzieć wszystko po kolei.
Tydzień temu zadzwonił Denis Wadimowicz, ojciec byłego męża. Jego głos był niezwykle zmieszany, błagalny: „Mamy problem, Albinoczko, pękła rura. Całe pierwsze piętro jest zalane! Naprawa potrwa co najmniej tydzień… Pomóż nam, staruszkowie nie mają dokąd pójść. Nie do jednopokojowego mieszkania Igora, ledwo się tam mieszczą z jego synową i jej synem”.
„Powiedziałam im jasno – przez siedem dni, Lizo” – Albina chwyciła kubek zamarzniętymi palcami. „Cokolwiek się wydarzyło między mną a Ignatem, nie mogłam zostawić ich bez dachu nad głową”.
Pierwsze dni upłynęły w napiętej koegzystencji. Denis Wadimowicz nieustannie krążył po mieszkaniu, skrupulatnie badając wszystko dookoła i ciągle wtrącał: „Ty i Igor nieźle się wyremontowaliście przed rozwodem, prawda? A nasze pieniądze odegrały w tym dużą rolę, prawda?”. Władysława Wsiewołodowna wzdrygała się na każdy szczegół sytuacji: „To nie jest w naszej rodzinie w zwyczaju… Zawsze…”.
Pod koniec tygodnia, przed pracą, Albina przypomniała mi o umowie.
- Dzisiaj jest siódmy dzień. Wrócę późno dziś wieczorem, mamy pilny projekt. Mam nadzieję, że już spakowaliście swoje rzeczy.
- Po co się tak śpieszyć, dziewczyno? — Władysława Wsiewołodowna uśmiechnęła się czule. — Na wszystko jest czas.
Denis Wadimowicz udawał, że nie słyszy.
Dzień pracy ciągnął się w nieskończoność. Albina czuła dziwny niepokój z powodu tych wymijających odpowiedzi. Ale że odważyliby się wymienić zamki w czyimś mieszkaniu? Nie mogła sobie tego wyobrazić.
„Och, Liso, nie wiem, co robić…” Albina odchyliła się na krześle, wyczerpana.
– Mieszkanie jest twoje, nietrudno to udowodnić. Jutro rano zadzwonimy do zarządcy, oni będą reprezentować twoje interesy – powiedziała stanowczo Elizawieta. – Potem wezwiemy ślusarza i otworzymy zamek. Nie mają prawa nie pozwolić ci wejść do własnego mieszkania!
Noc minęła w niespokojnym półśnie. Albina czuła się, jakby co chwila wpadała w jakiś lej, a potem nagle budziła się z łomotem serca. Nad ranem w końcu zrezygnowała z prób zaśnięcia i poczłapała do kuchni, żeby napić się herbaty. Aby się jakoś uspokoić, zaczęła analizować w myślach punkty planu działania.
O ósmej rano Albina dzwoniła już do firmy zarządzającej.
„Anatolij Pietrowicz będzie za godzinę” – odpowiedzieli. „Przyjedzie pod wskazany adres”.
Następny telefon był do ślusarza Michałycza, który kiedyś pomagał przy montażu zamka. Głos po drugiej stronie mamrotał coś niezrozumiałego, ale zgodził się pomóc.
O kwadrans dziesiąta cała trójka podeszła do wejścia. Anatolij Pietrowicz, szczupły mężczyzna w średnim wieku w formalnym garniturze, wyglądał niezwykle poważnie jak na sobotni poranek. Michałycz, pochylony, z torbą roboczą na ramieniu, z dezaprobatą patrzył na drogiego SUV-a zaparkowanego przy wejściu.
- Ich samochód, czy co? — skinął głową w stronę samochodu. — Bogaci krewni.
Weszliśmy na piętro i Albina ponownie zadzwoniła do drzwi. Bezskutecznie.
„Mieszkanie jest zarejestrowane na Albinę Dmitriewną” – potwierdził Anatolij Pietrowicz, sprawdzając swój tablet. „Zawiadomienie o nielegalnym wtargnięciu można złożyć natychmiast”.
Michałycz gwizdnął, doceniając nowy zamek.
„Nie było tanie. Nowoczesne, antywłamaniowe… Ironia, co?” Zaśmiał się z własnego żartu i zabrał się do pracy.
Zamieszanie z zamkiem trwało jakieś piętnaście minut. Albina stała w pobliżu, nerwowo bawiąc się paskiem torebki. W środku panowała cisza – ani szelest, ani dźwięk.
- Aha, poddało się! — zachrypiał zadowolony Michałycz, gdy mechanizm w końcu ustąpił. — Proszę pani.
Albina zdecydowanie otworzyła drzwi. Na korytarzu nikogo nie było. Ruszyła naprzód i zamarła ze zdziwienia: Denis Wadimowicz siedział w salonie z gazetą w dłoniach. Władysława Wsiewołodowna siedziała obok niego, z idealnie wyprostowanymi plecami. Uniosły głowy jednocześnie, a zdziwienie na ich twarzach szybko ustąpiło miejsca oburzeniu.
„Co ty sobie pozwalasz robić?” – wykrzyknęła Władysława Wsiewołodowna, wstając. „Wyważasz zamki! Wdzierasz się!”
- Co ty wyprawiasz?! — Albina wstrzymała oddech z oburzenia. — Kto dał ci prawo zmieniać zamki w moim mieszkaniu?!
„Moja dziewczyno” – zaczęła Władysława Wsiewołodowna z tą samą intonacją, która zawsze przyprawiała Albinę o dreszcze. „Denis i ja się nad tym zastanowiliśmy i doszliśmy do wniosku… No cóż, skoro mieszkasz tu sama, a zainwestowaliśmy w to mieszkanie tyle pieniędzy…”
- Co to znaczy?!
- No oczywiście — podszedł bliżej Denis Wadimowicz, wyraźnie starając się wyglądać rozsądnie. — Kiedy ty i Ignat byliście małżeństwem, daliśmy ci bardzo dużą sumę na remont, co znacznie podniosło koszt mieszkania.
„To była inwestycja rodzinna” – kontynuowała Władysława Wsiewołodowna. „Mamy nawet paragony…”
Albina patrzyła z zakłopotaniem to na jednego, to na drugiego.
- Jakie wpływy? Jakie inwestycje?! — Poczuła, że zaczyna się gotować. — Jestem z twoim synem rozwiedziona od roku! Od roku!
„Ale mieszkanie jest nasze… To znaczy, częściowo” – Denis Wadimowicz wyraźnie czuł się niepewnie pod czujnym okiem Anatolija Pietrowicza, który w milczeniu obserwował scenę z korytarza.
- Mieszkanie jest moje, kropka! — Albina poczuła, jak gorąco uderza jej do policzków. — Dostałam je od babci, zanim poznałam Ignata. Wiesz o tym doskonale!
„Ale nasz wkład…” – próbował zaprotestować Denis Wadimowicz.
– Pieniądze, które dałeś, wystarczyły tylko na naprawę toalety! – Albina nie mogła się już powstrzymać, wylewając z siebie całą nagromadzoną złość. – Osiemdziesiąt tysięcy! To cały twój wkład! Który teraz próbujesz przedstawić jako… jako…
Rozejrzała się po salonie – cudze rzeczy, przestawione meble, wyraźne znaki, że byli krewni mieli nadzieję na osiedlenie się na stałe. Na stole stało zdjęcie Władysławy Wsiewołodowny i Denisa Wadimowicza – to samo, które wcześniej wisiało w ich salonie. Na sofie leżały jakieś dokumenty – dostrzegła napis „kontrakt” i swoje nazwisko.
„Chcieliśmy ci tylko pomóc” – Władysława Wsiewołodowna rozłożyła ręce z miną obrażonej niewinności. „Jesteś zupełnie sama, młoda kobieto… A takie są czasy! Oszuści i naciągacze są wszędzie…”
- Tak, tak — odebrał Denis Wadimowicz. — Myśleliśmy o twoim bezpieczeństwie. A okolica jest niespokojna. Nigdy nie wiadomo, kto może…
Albina mu przerwała:
„Pozwoliłam ci tu zostać na tydzień, a ty zacząłeś…” Gardło Albiny ścisnęło się z oburzenia. Nie potrafiła znaleźć słów, by opisać to, co się działo.
Zacisnęła palce w pięści tak mocno, że paznokcie wbiły się w dłonie. Wszystko w niej kipiało. Jak długo zajmie jej zatarcie śladów czyjejś obecności? Przywrócenie mieszkaniu dawnego wyglądu, komfortu, duszy?
Ciężką ciszę przerwał Anatolij Pietrowicz, który delikatnie kaszlnął.
– Jeśli pozwolisz – zrobił krok naprzód. – Według dokumentów mieszkanie należy do obywatelki Sokołowej. Umowy ustne nie stanowią podstawy własności, chyba że istnieje formalnie podpisany akt darowizny udziału. Inwestycja pieniędzy nadal wymaga udowodnienia w sądzie. Powinno to zostać załatwione wcześniej, ale możesz spróbować zrobić to teraz. Będziesz jednak musiał opuścić mieszkanie.
Denis Wadimowicz skrzywił się z irytacji, a Władysława Wsiewołodowna skrzyżowała ramiona na piersi.
– Zatem – kontynuował Anatolij Pietrowicz – jeśli przebywa się tu wbrew woli właściciela, można to uznać za nielegalne wejście. I nieautoryzowaną wymianę zamków…
„Nie ma potrzeby nas pouczać!” – wybuchnęła Władysława Wsiewołodowna. „Rozumiemy wszystko. Przygotuj się, Denis”.
Następna godzina minęła w napiętej ciszy. Byli teściowie zbierali swoje rzeczy, starając się zachować godność. Albina stała w milczeniu przy oknie, niechętna pomocy, ale niemogąca ich zostawić bez opieki.
„Ignat dowie się, jak nas traktowaliście” – powiedziała w końcu Władysława Wsiewołodowna, wkładając rękawiczki.
„Niech się dowie” – odpowiedziała spokojnie Albina. „Nie obchodzi mnie to. Rozwiedliśmy się. On ma inną kobietę”.
Kiedy drzwi zamknęły się za nimi, Albina powoli opadła na krzesło. Mieszkanie wydawało się niezwykle puste i ciche. Michałowicz już montował nowy zamek.
- Wszystko w porządku? — zapytał Anatolij Pietrowicz, szykując się do wyjścia. — Gdyby coś się działo, zadzwoń do mnie, zostawiłem numer.
Albina skinęła głową, nie mogąc wydusić z siebie słowa wdzięczności. Wszystkie emocje opadły, pozostawiając po sobie pustkę i dziwną ulgę.
Wieczorem zadzwoniła Elizawieta, zaniepokojona wynikami operacji. Po wysłuchaniu relacji zaproponowała, że przyjdzie, ale Albina odmówiła.
— Muszę być sam. W swoim mieszkaniu. Za drzwiami z nowym zamkiem.
Dwa dni później, gdy życie zaczynało wracać do normy, zadzwonił niespodziewany telefon. Na ekranie pojawiło się imię, którego próbowała nie pamiętać przez prawie rok: „Ignat”.
- Albina, to ja… — jego głos brzmiał niepewnie. — Moi rodzice mi wszystko powiedzieli.
- Tak? — Starała się mówić spokojnie. — A jak oni przedstawili tę historię?
– Na początku się oburzyli. Powiedzieli, że ich wyrzuciłeś. Ale potem ojciec wygadał się o zamkach… – Ignat westchnął ciężko. – Zrozumiałem, że… posunęli się za daleko. Przepraszam, nie wiedziałem, co planują.
„Wiem” – powiedziała niespodziewanie Albina. „Nie wziąłbyś udziału w czymś takim”.
Zapadła cisza, pełna niewypowiedzianych słów. Rok temu rozstali się bez krzyków i scen. Coś po prostu pękło i oboje zdali sobie sprawę, że nie mogą już dłużej być razem.
„Jak się masz… ogólnie?” zapytał Ignat.
„Okej” – odpowiedziała, zdając sobie sprawę, że po raz pierwszy od dawna rzeczywiście tak było. „Naprawdę w porządku. A u ciebie?”
- Też nieźle. Niedługo wyjdę za mąż, może zmienię mieszkanie.
Kolejna pauza. Kiedyś mogli rozmawiać godzinami, ale teraz zabrakło im słów.
„Cieszę się, że nic ci nie jest” – powiedział w końcu Ignat. „I jeszcze raz przepraszam za twoich rodziców. To się już nie powtórzy”.
„Wiem” – uśmiechnęła się Albina. „Zamontowali mi nowy zamek, jest bardzo niezawodny. I drugi raz ich do domu nie wpuszczę”.
Ignat roześmiał się cicho, ale w tym śmiechu nie było goryczy, tylko zrozumienie i coś w rodzaju pożegnania.
Po odłożeniu słuchawki Albina podeszła do okna. Wiosenne niebo ciemniało za szybą, a okna sąsiednich domów były oświetlone. Ogarnęło ją dziwne uczucie lekkości, jakby z ramion spadł jej niewidzialny ciężar.
Tydzień później Elizawieta przyszła z wizytą, żeby upewnić się, że wszystko w porządku z przyjaciółką. Siedziały w kuchni, piły herbatę i snuły plany.
„Nie sądzisz, że czas zmienić tę tapetę?” – zapytała Elizabeth, patrząc na ścianę. „Wiszą tu, odkąd mieszkała tu twoja babcia”.
Albina przesunęła dłonią po wyblakłych kwiatach namalowanych na ścianach. Ile historii pamiętają te tapety? Święta babci, jej własne dzieciństwo, pierwsze lata samodzielnego życia, rodzinne szczęście z Ignatem, a potem cichy rozwód i nowa samotność.
„Wiesz, nigdy nie odważyłam się ich zmienić” – powiedziała zamyślona Albina. „Zawsze wydawało mi się, że coś… ważnego zniknie wraz z nimi. Może wspomnienie? Nie można przeżyć całego życia w czyimś wnętrzu, prawda?”
- Dokładnie! — odpowiedziała Elżbieta. — Zobaczmy, co da się z tym zrobić — zaproponowała, wyjmując laptopa.
Wkrótce zaczął już przeglądać katalogi sklepów z materiałami wykończeniowymi.
- Jak ci się podobają? Jasnoniebieskie, teksturowane.
Albina przejrzała katalogi i zrozumiała, że być może właśnie tego remontu, całkowitej przemiany, jej zabrakło, aby móc znów uważać ten dom za swój, aby wymazać z niego nawet wspomnienia wybryków byłych teściów.