Gościnność z nutą niezręczności

  • Co, mam to sama ugotować? Mam suche ręce? — wyrzuciła z siebie Alona.

Na korytarzu panowała taka cisza, że ​​zdawało się, że słychać kurz osiadający na podłodze. Twarz Natalii poczerwieniała, jakby dopiero co wyszła z łaźni parowej.

  • Nie, słyszałeś? — niemal pisnęła. — Przyjęliśmy ich, a ona dalej jest niegrzeczna!

Alena wzdrygnęła się, słysząc ostry dźwięk telefonu.

Ekran laptopa, na którym od godziny przeglądała oferty moskiewskich hoteli, rzucił na jej twarz niebieskawe światło. Na wyświetlaczu widniał napis: „Teściowa”.

– Alonuszko, moja droga! – w słuchawce rozległ się podekscytowany głos Elizawiety Grigoriewny. – Czy to prawda, co mówi Natasza? Planujesz pojechać do Moskwy, a nawet zatrzymać się w hotelu?

Alena na chwilę zamknęła oczy. I wtedy się zaczęło… To było dokładnie to wezwanie, którego brakowało do pełnego „szczęścia”.

„Tak, mamo” – odpowiedziała najspokojniej, jak potrafiła. „Tolia i ja od dawna marzyliśmy o tym, żeby pójść do Galerii Trietiakowskiej i pospacerować po mieście. Co w tym takiego wyjątkowego?”

  • Co masz na myśli, co się stało? — oburzyła się teściowa. — A co z Witią i Nataszą? Ich trzypokojowe mieszkanie stoi puste, a ich krew będzie krążyć po hotelach?

Drzwi wejściowe w korytarzu zatrzasnęły się – Anatolij wrócił z pracy. Alena odetchnęła z ulgą.

„Mamo, niech Tolya do ciebie oddzwoni, właśnie przyjechał” – powiedziała szybko i nie czekając na odpowiedź, rozłączyła się.

Mąż, wysoki i lekko zgarbiony, właśnie zdejmował buty.

– Wyobrażasz sobie – szepnęła Alena – twoja matka już wie o Moskwie! I Natasza też! Skąd się dowiedziały?

Anatolij wzruszył ramionami z poczuciem winy:

  • Wygadałem się Vitce. Zadzwoniłem w sprawie części zamiennej i od słowa do słowa…

Nie zdążył dokończyć – telefon zadzwonił ponownie. Tym razem dzwoniła Natalia.

  • Alena! — Jej głos zabrzmiał tak głośno, że aż uszy bolały. — Zwariowałaś? Jaki hotel? Obrażasz mnie! Zostań z nami, miejsca jest dość.
  • Natasza, dziękujemy, ale nie chcemy cię zawstydzać…
  • Nie chcę nic słyszeć! — warknęła. — To już postanowione. Poczekamy na ciebie w piątek. Witia cię odwiedzi.

Alena spojrzała na męża ze zmieszaniem. On tylko rozłożył ręce, jakby chciał powiedzieć, że nie ma wyboru.

Piątek minął zbyt szybko. Załadowaliśmy do samochodu słoiki z miodem i dżemem dla naszych moskiewskich krewnych i ruszyliśmy w drogę.

Alena milczała przez całą drogę, patrząc na pola i lasy przesuwające się za oknem.

  • No, nie dąsaj się — Anatolij dotknął jej kolana. — Tylko trzy dni. Ale zaoszczędzimy pieniądze.

Westchnęła. Coś jej mówiło, że ta oszczędność nie będzie tania.

Przy wejściu powitał ich Wiktor – kopia Anatolija, tylko niższy i szerszy w ramionach.

„Przyjechali!” – zagrzmiał radośnie, przytulając brata. „Natasza już zastawiła stół”.

W ciasnej windzie Alena ukradkiem spoglądała na swego szwagra: w ciągu sześciu miesięcy wyraźnie się postarzał – wokół oczu pojawiły mu się zmarszczki, a w blond włosach pojawiły się pasma siwizny.

Natalia przywitała ich w drzwiach – dostojna, o rumianych policzkach, w koronkowym fartuchu.

  • Wejdź, wejdź! — zaświergotała. — Zaraz napijemy się herbaty. Mamo! — krzyknęła gdzieś w głąb mieszkania. — Goście już przyjechali!

Zinaida Stepanovna, otyła kobieta z ustami ściągniętymi z niezadowolenia, wyszła z pokoju.

„No, nareszcie” – mruknęła zamiast powitać. „Myślałam, że nie dożyję twojego przyjazdu”.

Alena złapała szybkie spojrzenie męża. Brzmiało ono mniej więcej tak: „Czekaj”.

Ustawiono je w salonie na rozkładanej sofie. Podczas gdy łóżko było rozkładane, Alena rozejrzała się po meblach: masywna ściana, stary telewizor, stolik kawowy pokryty gazetami. Zapach w pokoju był ciężki – mieszanka starych mebli, naftaliny i aromatów kulinarnych z kuchni.

Anatolij, starając się nie hałasować, złożył marynarkę na oparciu krzesła. Wiktor zniknął już w kuchni, skąd słychać było brzęk naczyń i donośny głos Natalii:

  • Mamo, nie siadaj! Wstawmy sałatkę do lodówki, bo się zepsuje.

Alena, uśmiechając się z rezerwą, rozejrzała się uważniej po salonie. Wszystko tu przypominało muzeum życia rodzinnego Wiktora i Natalii: na półkach stały starannie ułożone pamiątki z Krymu i Turcji, stare fotografie w ciężkich ramach, porcelanowe figurki, a w kącie stał zakurzony wazon z suszonymi różami.

Już miała iść do kuchni, gdy Zinaida Stepanovna, jakby przypadkiem, zagrodziła jej drogę.

„Ty, Alenka, nie nalewaj jeszcze herbaty” – powiedziała, patrząc gdzieś w dal. „Mamy swoje zasady: najpierw mężczyźni, potem kobiety”.

Alena przygryzła wargę, ale milczała.

„Tola” – dobiegło z kuchni – „chodź do stołu, bracie!”

Wiktor już nakładał gorące dania na talerze, Natalia ustawiała miski z sałatką. Na stole piętrzyły się miski z sałatką Olivier, śledziem pod futrem, wędzoną rybą i stertą naleśników.

  • No to za spotkanie! — zawołał Wiktor, podnosząc kieliszek. — Obyśmy robili to częściej!

„No więc” – powtórzył Anatolij, strącając szklankę.

Alena ledwo wzięła łyk, czując, jak głowa wypełnia jej się zmęczeniem.

Pierwsze pół godziny rozmowy kręciło się wokół pracy Wiktora, chorób Zinaidy Stepanowny i kolejek w klinice. Potem, jak to często bywało, Natalia zręcznie zmieniła temat na sprawy innych ludzi.

„Więc nadal się nie przeprowadziłeś?” – zapytała, krojąc ciasto. „Wciąż siedzisz w swoim starym dwupokojowym mieszkaniu?”

„Jesteśmy tam wygodni” – odpowiedziała Alena, starając się, aby jej głos brzmiał spokojnie.

  • Wygodnie, co? — zaśmiała się Zinaida Stepanowna. — Ale myślałam, że mogliby być bliżej nas. Przecież to krewni.

Anatolij udawał, że zajada się ciastem.

Po kolacji mężczyźni poszli oglądać mecz piłki nożnej, a kobiety zostały „zatrzymane” w kuchni, aby umyć naczynia.

– No cóż – westchnęła Natalia – jutro pójdziemy do Centralnego Domu Towarowego, a potem do parku. Mama musi odpocząć, ciągle siedzi w domu. A ty i Tola możecie sami pospacerować po Moskwie.

Alena skinęła głową, ale w głębi duszy skuliła się. Czuła się tu nie na miejscu, jak aktorka, która przypadkiem weszła na czyjąś scenę.

Następny poranek powitał ich zapachem smażonych kotletów. Alenę obudził dźwięk brzęczących garnków tuż obok sofy. Okazało się, że Zinaida Stepanovna postanowiła „trochę posprzątać” w salonie.

„Och, obudziłam cię?” – zapytała bez cienia przeprosin. „No to czas wstawać”.

Anatolij przewrócił się na drugi bok i wymamrotał coś niezrozumiałego.

„Zrobię kawę” – powiedziała cicho Alena, wchodząc do kuchni.

Tam Natalia już czarowała ciastem.

„Nie spiesz się” – powiedziała, nie odwracając się. „Wszystko zgodnie z planem: najpierw Centralny Dom Towarowy, potem park, a potem Lidoczka z mężem przyjdą nas odwiedzić. Będziecie się lepiej poznawać”.

„Myśleliśmy o pójściu do Galerii Trietiakowskiej…” – przypomniała ostrożnie Alena.

  • No, daj spokój, jeszcze zdążysz! — Natalia machnęła ręką. — Najważniejsze, żeby mama się nie zmęczyła.

Alena wróciła do salonu i spojrzała mężowi w oczy. Już zdał sobie sprawę: ich podróż staje się czyimś planem.

Dzień minął na bieganiu. W Domu Towarowym Zinaida Stepanowna zmęczyła wszystkich, mierząc połowę sklepu, w parku Natalia kazała wszystkim robić zdjęcia przy każdym krzaku, a w domu czekała na nich ta sama Lidoczka, która bez przerwy opowiadała o synu, wnukach i remoncie w kuchni.

Wieczorem Alena miała wrażenie, że pracowała na dwie zmiany.

„Jeszcze jeden dzień” – powiedział Anatolij, kiedy kładli się spać. „Bądź cierpliwy”.

Ona nie odpowiedziała.

Trzeci dzień okazał się kulminacją. Rano, gdy właśnie zasiedli do śniadania, Natalia powiedziała mimochodem:

  • Słuchaj, mamy tu sprawę… Pilnie potrzebujemy pieniędzy. Mieliśmy kupić laptopa dla Witii, a tu zepsuła się pralka. Może pożyczysz nam do końca miesiąca?

Alena zakrztusiła się herbatą.

  • Natasza, ale my sami…
  • A ty? — wtrąciła się Zinaida Stepanowną. — Masz słoiki miodu, dżemu — to wszystko jest oczywiście dobre. Ale pieniądze są ważniejsze.

Anatolij spojrzał na żonę, a ona zrozumiała: zgodzi się.

Wieczorem, gdy w końcu załadowali puste torby do samochodu, Alena poczuła mieszankę gniewu i ulgi.

„No to ruszyliśmy” – powiedział Anatolij, uruchamiając silnik.

„Poszliśmy” – powtórzyła. „Tylko następnym razem – do hotelu. Choć będzie drożej”.

Wiedziała, że ​​nie będzie się sprzeciwiał.

Alena obudziła się wcześnie, jeszcze zanim w korytarzu rozległ się poranny szelest – kroki Natalii, skrzypienie otwieranej szafy, głuchy stukot garnków. Usiadła cicho na sofie i rozejrzała się po salonie. Wczoraj wieczorem naczynia nie zostały sprzątnięte ze stołu w kącie – kilka pustych kubków i talerz z niedojedzonym ciastem stały jako ciche przypomnienie, że obiad należał do kogoś innego, ale konsekwencje ponosiła sama.

W kuchni unosił się zapach przypalonej na krawędzi garnka owsianki.

„Dzień dobry” – weszła.

  • Ach, już się obudziłaś — Natalia spojrzała na nią szybko. — Mama już pije herbatę. Siadaj, zaraz podgrzeję kotlety.
  • Kotlety? — Alena odruchowo spojrzała na zegarek. — Jest dopiero ósma rano.

„No cóż, rano dużo jemy” – wzruszyła ramionami Natalia. „Dzień jest długi, jest dużo do zrobienia”.

Alena zrozumiała, że ​​„jest wiele do zrobienia” oznacza „zgodnie z naszymi planami, nie twoimi”.

Przy śniadaniu rozmowa znów zeszła na moskiewskie ceny, korki i „jak miło na wsi”. Alena milczała. Irytowało ją nie to, że odebrano im te dni, ale to, że zrobiono to pod pretekstem troski.

Po śniadaniu, gdy mężczyźni poszli po chleb, Natalia podeszła bliżej i powiedziała prawie szeptem:

  • Słuchaj, Witia i ja mamy problem. Pralka jest kompletnie zepsuta. Nowa ma ponad dwadzieścia lat. Może możesz pomóc? Zwrócimy ją do końca miesiąca, serio.

Alena mechanicznie zacisnęła dłonie.

  • Natasza, ale my…
  • No, chodź, jesteśmy rodziną — Zinaida Stepanovna weszła do kuchni, słysząc ostatnie słowa. — Nasze dzieci zawsze się dzielą, a my też pomagaliśmy, kiedy mogliśmy.

Alena poczuła, jak w niej wrze gniew. To nie była prośba, a stwierdzenie podszyte rodzinnym obowiązkiem.

Wieczorem Anatolij wręczył Natalii grubą kopertę. Z łatwością schowała ją w szufladzie kredensu i powiedziała:

  • Dziękuję, moi drodzy! Pomogliście nam.

Ani słowa o zwrocie. Ani słowa o terminie.

Droga powrotna była cicha. Samochód szumiał jednostajnie, a za oknami rozciągały się szare wstęgi autostrady. Anatolij kilka razy próbował nawiązać rozmowę – o pogodzie, o nowym węźle w Moskwie, o tym, że Wiktor w końcu się zestarzał. Alena skinęła głową, ale nie odpowiedziała.

„Czemu milczysz?” – zapytał w końcu. „Oni są rodziną”.

„Rodzina” – powtórzyła, patrząc przez okno. „Ale z jakiegoś powodu zawsze okazuje się, że musimy, a oni mogą”.

Westchnął, ale nic nie powiedział.

W domu pierwszą rzeczą, jaką Alena zrobiła, było wstawienie czajnika. Kiedy zasyczał, usiadła przy stole i otworzyła laptopa. Na ekranie ponownie pojawiła się wyszukiwarka: „Hotele w Moskwie”.

Tym razem nawet nie spojrzała na ceny.

Alena siedziała przed laptopem, przeglądając strony ze zdjęciami pokoi hotelowych.
Gdzieś w sąsiednim pokoju Anatolij bawił się torbą, wkładając słoiki z dżemem z powrotem do spiżarni.

„Dlaczego zaczynasz to tak wcześnie?” – zapytał ostrożnie, stając w drzwiach. „Dopiero wróciliśmy”.

  • Mam czekać, aż Natalia znowu zadzwoni? — Spojrzała w górę. — Wiesz, że zadzwoni. Albo twoja matka. Z nową prośbą.
  • No, może zadzwoni… Ale pomogliśmy. Nie jesteśmy sobie obcy.

– Wiesz, Tolja – jej głos stał się stanowczy – myślę, że bycie „nieobcymi” w ich rozumieniu oznacza, że ​​jesteśmy zawsze pod ręką. Z pieniędzmi, z czasem i z siłą. Ale kiedy czegoś chcemy dla siebie, nagle staje się to kaprysem.

Chciał zaprotestować, ale milczał.

Alena zamknęła pokrywę laptopa i wstała.

— Nie chcę już takich wyjazdów. Nie pod pretekstem „gościnności” czy „wizyt rodzinnych”. Jeśli jedziemy do Moskwy, to do hotelu. Przynajmniej na jedną noc, przynajmniej na trzy. Ale bez tych… długów, uśmiechów i „swoich zasad”.

„Mówisz poważnie?” zapytał, jakby jej nie wierzył.

„Oczywiście” – powiedziała, kierując się do kuchni.

Tydzień później,
w południe, zadzwonił telefon. Na ekranie – „Natalia”.
Alena podniosła słuchawkę.

  • Cześć Alain! — W głosie Natalii zabrzmiała typowa dla niej stanowczość. — Zastanawialiśmy się, może przyjedziesz do nas na majówkę? Jest dużo miejsca, mama już na ciebie czeka.

Alena spojrzała na kubek herbaty stojący przed nią.

  • Natasza, dziękuję, ale już zarezerwowaliśmy hotel. W centrum. Tak będzie nam wygodniej.

Po drugiej stronie zapadła cisza, po czym Natalia wydusiła:

  • No cóż… zobacz sam.

Alena się uśmiechnęła. Po raz pierwszy od dawna poczuła, że ​​to naprawdę jej decyzja.

Tego samego wieczoru Anatolij wrócił z pracy ponury jak chmura. Zjadł kolację w milczeniu, kilkakrotnie skinął głową w odpowiedzi na jej pytania i dopiero wtedy, już na kanapie, przemówił:

„Mama dzwoniła…” powiedział, odwracając wzrok. „Powiedziała, że ​​obraziłeś Nataszę. O mało się nie rozpłakała”.

„Ponieważ odmówiłam zamieszkania z nimi?” – wyjaśniła Alena.

  • No cóż… tak. Myślą, że oddalamy się od rodziny.

Alena zaśmiała się cicho, bez radości.

— A może po prostu chcemy żyć własnym życiem?

Milczał, patrząc na ekran telewizora, ale jego palce nerwowo bawiły się pilotem.

„Tola” – powiedziała ciszej – „nie zabraniam ci ich odwiedzać. Ale nie będę już chodzić na te „ciepłe przyjęcia”. Zbyt dobrze pamiętam, jak to jest być gościem, ale czuję się do tego zobowiązana”.

Westchnął i skinął głową, nie protestując.

Miesiąc później Alena odebrała kolejny telefon od Natalii. Tym razem mówiła ostrożniej, jakby badała grunt:

— Będziemy tu świętować urodziny mamy. Chcielibyśmy, żebyś przyjechał… chociaż na kilka dni.

„Złożymy jej gratulacje przez wideo” – odpowiedziała stanowczo Alena. „I wyślemy jej prezent”.

Natalia milczała przez dłuższą chwilę, po czym rzekła sucho:

  • No cóż, jeśli tak jest…

I wyłączyła się.

Wieczorem Alena poczuła się lżej na duszy. Nie dlatego, że unikała podróży, ale dlatego, że po raz pierwszy od wielu lat sama wyznaczyła granicę – i nikt jej nie przekroczył.

Zastawiła czajnik, pokroiła chleb i wyjęła słoik miodu ze spiżarni.
Pachniało domem. Prawdziwym, własnym, bez cudzych zasad i ukrytych długów.

Добавить комментарий

Ваш адрес email не будет опубликован. Обязательные поля помечены *