Ira weszła do mieszkania i zamarła. Naczynia brzęczały w kuchni. W jej i Antona mieszkaniu. W dniu, w którym oboje mieli być w pracy.
Jej serce zaczęło walić, a potem Ira usłyszał znajomy głos śpiewający stary przebój. Tamara Michajłowna. Znowu.
Próbując opanować drżenie rąk, Ira poszła do kuchni. Jej teściowa, postawiwszy garnek na kuchence, czarowała nad deską do krojenia. Na stole piętrzyły się torby z jedzeniem, którego zdecydowanie tam nie było rano.
— Tamaro Michajłowno, co ty tu robisz?
Teściowa odwróciła się i kontynuowała krojenie marchewki.
— Ira? Wróciłeś tak wcześnie? Antosza ma dziś ciężki dzień, postanowiłam ugotować normalny obiad. — Tamara Michajłowna uśmiechnęła się, jakby nic się nie stało. — Bo wiesz, po twoich przekąskach on robi się głodny.
Ira mrugnęła, patrząc na kobietę w kuchni. W mieszkaniu, które odziedziczyła po babci przed ślubem.
— Przepraszam, ale skąd się tu wziąłeś?
Tamara Michajłowna machnęła ręką i odwróciła się w stronę zlewu.
— Mam klucze od czasu remontu. Zapomniałem ich oddać i teraz się przydały.
Klucze z remontu. Rok temu, przed ślubem, kiedy Anton po raz pierwszy przyprowadził mamę, żeby pomogła mu wybrać tapetę. Wtedy Ira dała mu duplikat kluczy – tymczasowo, żeby nie przeszkadzać jej w pracy, kiedy przyjdą fachowcy.
— Ale miałaś je oddać. — Ira poczuła, że robi jej się zimno. — Jesteśmy małżeństwem od sześciu miesięcy.
– Więc oddałam Antoszy – wzruszyła ramionami teściowa. – A on mi. Powiedział: „Nigdy nie wiadomo, co będzie, jeśli was obojga nie będzie w domu, a ja mogę pomóc”.
Ira zacisnęła usta. Anton nic jej o tym nie powiedział.
— Ale nie powinieneś przychodzić bez zaproszenia. Zwłaszcza, gdy nas tu nie ma.
Tamara Michajłowna spojrzała na nią tak, jakby Ira powiedział coś niesamowicie głupiego.
– Jestem mamą Antona. Zawsze się cieszy, kiedy mnie widzi. Postanowiłam zrobić synowi sałatkę, żeby nie umarł z głodu. – Teściowa kontynuowała krojenie warzyw. – Kiedy ostatnio gotowałaś coś poważnego?
Ira miała właśnie zaprotestować, ale zadzwonił telefon. Koleżanka z pracy – pilnie potrzebowała odpisać na list. Rozmowę trzeba było przełożyć.
Kiedy wróciła, Tamara Michajłowna już nakrywała do stołu.
„Zjedzmy razem obiad” – uśmiechnęła się teściowa. „Antosza wkrótce przyjdzie i będzie szczęśliwa”.
„Przesadzasz” – Anton zamieszał herbatę, patrząc na żonę z lekkim uśmiechem. „Mama po prostu się tobą opiekuje. Więc co w tym złego, przyszła gotować?”
Ira westchnął i spróbował mówić spokojnie.
— Anton, ona wchodzi do naszego mieszkania bez pytania. Grzebie w moich rzeczach.
— No weź, skąd takie podejrzenie?
— Zauważyłem! Moje rzeczy ciągle się przesuwają, herbata nie jest tam, gdzie ją zostawiłem. A jedzenie! Pamiętasz twaróg, który kupiłem do zapiekanki? Zniknął! A potem w zamrażarce pojawiły się te dziwne kotlety.
Anton roześmiał się i odrzucił głowę do tyłu.
— Serio, Ira? Myślisz, że mama celowo zjada twój twaróg i dorzuca kotlety? Może po prostu zapomniałeś, że go użyłeś?
– Nie, pamiętam dokładnie – Ira zaczęła się gotować. – I to nie pierwszy raz. Czuję, że coś jest nie tak, kiedy wracam do domu. Ktoś był w mieszkaniu.
— No cóż, mama przyszła, wielkie halo, ona jest dobra z całego serca!
– To naruszenie granic, Anton! Jesteśmy dorośli, żyjemy we własnej rodzinie. A twoja matka zachowuje się, jakby to był jej dom!
„Jesteś przeciwko mojej matce?” Anton zmarszczył brwi i odstawił filiżankę.
Znów to samo. Ira odetchnął i poddał się. Nie było sensu się dziś kłócić.
Tydzień później Ira otworzył drzwi i ponownie zastał Tamarę Michajłownę. Tym razem jej teściowa odkurzała salon.
„Ale tu bałagan” – mruknęła, nie przerywając pracy. „Antosha nigdy nie mieszkała w takich warunkach”.
„Tamara Michajłowno” – zaczął Ira, ściskając pasek torebki. „Nie prosiliśmy cię, żebyś się przyznała”.
– Nie pytałam. – Teściowa rozejrzała się krytycznie po pokoju. – Widzę, że nie dasz sobie rady sama. Antosza pracuje cały dzień, a ty…
Nie dokończyła zdania, ale Ira wyraźnie usłyszała niewypowiedziane: „A ty się lenisz”. Mimo że Ira pracowała nie mniej niż jej mąż.
Ira otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale jej teściowa już przeszła obok niej i weszła do łazienki.
— Zabrałem też twoją bieliznę — stamtąd. — Twoja pralka jest do niczego, słabo pierze. Koszule Antoszy sam upiekę, tak jak lubi.
Ira patrzyła, jak jej teściowa wychodzi z łazienki z koszem prania. Jej i Antona.
Takie „naloty” zaczęły się powtarzać regularnie. Raz w tygodniu Tamara Michajłowna przychodziła „posprzątać”, zabierała rzeczy Antona i gotowała „normalne jedzenie, bo Ira nie je jak mężczyzna”.
Potem zaczęły się kolejne wtargnięcia. Ira znalazła słoiki z nalewkami na swojej połowie szafy.
„To dla zdrowia kobiet” – wyjaśniła teściowa, gdy Ira zapytała. „Antosha potrzebuje dzieci, ale coś ci nie wychodzi. Kiedy byłam w twoim wieku, już opiekowałam się Antoshą”.
„Nie planujemy jeszcze dzieci” – próbowała wyjaśnić Ira. „Mamy karierę, chcemy najpierw…”
– Karierę! – przerwała Tamara Michajłowna. – Może mieć karierę. Ale ty powinnaś mieć syna. Czy nie chcesz normalnej rodziny?
Ira próbowała porozmawiać z Antonem, ale on znów ją zbył:
— Nie bierz tego do siebie. Mama się po prostu martwi. Wszystkie matki takie są.
Pewnego dnia Ira wróciła do domu i znalazła na stole książkę. „Czemu jeszcze nie jesteś matką?” – krzyczała okładka. Na pierwszej stronie widniał napis: „Czas! Anton czeka, nie marnuj czasu na karierę!”
Ira w milczeniu pokazała książkę mężowi.
„Mama za bardzo martwi się o naszą rodzinę” – powiedział z nieśmiałym uśmiechem. „Nie zwracaj na nią uwagi”.
Ira już się nie śmiał. To już nie było śmieszne.
Kulminacja nastąpiła w sobotę. Ira poszła do sklepu dosłownie na dwadzieścia minut. Kiedy wróciła, usłyszała w sypialni nieznany głos.
Tamara Michajłowna siedziała na skraju łóżka obok starszej kobiety w ciemnej chuście na głowie. Przebierała zioła, starannie układając je na rozłożonej gazecie.
— Tamaro Michajłowno, co tu się dzieje? — Ira zamarł w drzwiach. — Kim jest ta kobieta?
„To jest Klaudia Pietrowna” – teściowa uśmiechnęła się, jakby nic się nie stało. „Nie obraź się, ale i tak sprawdzę, czy nie padła na ciebie jakaś klątwa. Dzieci nie przyjdą”.
Ira stała tam, nie wierząc własnym uszom.
— Przyprowadziłeś czarownika? Do mojego domu? Bez pytania?
„To dla twojego dobra” – teściowa zacisnęła usta.
— Wyjdźcie teraz. Oboje. — Ira przytrzymał drzwi. — Natychmiast.
— Nie rozumiesz — podskoczyła Tamara Michajłowna. — To ważne! Anton chce mieć dzieci!
— Gdyby Anton chciał mieć dzieci, powiedziałby mi, a nie tobie.
– On jest nieśmiały! Wywierasz na niego zbyt dużą presję swoją karierą, ambicjami! Myślisz, że mu się to podoba?
Ira w milczeniu spojrzała na teściową, która kontynuowała:
— Klavdia Petrovna pomoże! Ona już widzi problem, prawda, Klavdia?
Kobieta skinęła głową i kontynuowała sortowanie ziół.
„Zdecydowanie ciąży na niej jakaś klątwa” – mruknął uzdrowiciel. „Została wywołana bezpłodność”.
„Wyjdź natychmiast” – powtórzyła Ira, czując, że jej głos drży.
– Widzisz! – teściowa wskazała na nią palcem. – Ona boi się prawdy! Z taką histeryczką mój syn naprawdę nie będzie miał dzieci!
Ira trzęsła się, wyprowadzając obie kobiety z mieszkania.
„To już ostatnia kropla” – powiedział Ira wieczorem. „Albo odda klucze i już nigdy nie przyjdzie bez zaproszenia, albo pozwoli jej mieszkać osobno od ciebie”.
Anton odwrócił wzrok, unikając jej spojrzenia.
— Nie rozumiesz, ona się po prostu martwi. Mama nie jest już młoda…
— Przyprowadziła czarownika do naszej sypialni! — Ira podniosła głos. — Chcieli «zdjąć ze mnie klątwę»!
— No cóż… — zawahał się Anton. — Porozmawiam z nią. Naprawdę.
— Obiecujesz?
„Tak” – pocałował ją w czoło. „Mama zrozumie”.
Ale rozmowa z matką nie przyniosła rezultatu. Kiedy Anton próbował wytłumaczyć, że potrzebują przestrzeni, Tamara Michajłowna podniosła krzyk, oskarżając synową o wszelkie grzechy śmiertelne – od nieumiejętności gotowania po rzekomą bezpłodność.
„Otruła cię swoimi bzdurnymi pomysłami na karierę!” – krzyknęła Tamara Michajłowna. „Kiedy mój ojciec i ja byliśmy w twoim wieku, już cię mieliśmy!”
Anton nie mógł znaleźć odpowiedzi. Klucze zostały u teściowej.
W niedzielę Ira poszła na targ po zakupy. Kiedy wróciła, usłyszała szelest w łazience. Idąc cicho korytarzem, Ira zastała Tamarę Michajłownę grzebiącą w szafce z lekami. Na brzegu zlewu leżały opakowania tabletek antykoncepcyjnych, które ginekolog przepisał Irze na normalizację cyklu.
— Dlatego nie jesteś w ciąży! — teściowa odwróciła się, potrząsając paczkami. — Wiedziałam! Oszukujesz mojego syna!
Ręce Iry zaczęły się trząść.
W tym momencie coś w niej się zmieniło. Koniec z uprzejmością.
Podeszła do kobiety, wzięła klucze z haczyka przy drzwiach i patrząc jej prosto w oczy, rzekła:
— To moje mieszkanie. Klucze leżą na stole, a ja mam zamknięte usta.
I wskazała na wyjście.
Teściowa odrzuciła głowę do tyłu i wyszła, głośno trzaskając drzwiami.
Ale Ira zrozumiał, że to dopiero początek.
Przez kolejne kilka tygodni w mieszkaniu panowała dziwna cisza. Żadnych niespodziewanych wizyt, żadnych przeniesionych rzeczy, żadnego nieproszonego domowego jedzenia w lodówce. Wydawało się, że Ira może odetchnąć z ulgą, ale wewnętrzne napięcie nie ustępowało.
Anton chodził ponury, jakby odebrano mu coś ważnego. Milczał, wracał późno do domu i od czasu do czasu rzucał ciężkie spojrzenia, które wprawiały Irę w poczucie winy. Choć nie potrafiła zrozumieć dlaczego.
„Mama zastanawiała się, jak się czujemy” – powiedział mąż pewnego wieczoru, udając, że po prostu nawiązuje rozmowę.
„Wszystko w porządku” odpowiedziała Ira, starając się nie okazywać swojej ostrożności.
„Ona się po prostu nudzi” – westchnął Anton. „Za szybko jej wszystko przerwałeś”.
Ira milczała. Nie chciała wszczynać nowej rundy konfliktu.
Kilka dni później Ira obudził się w środku nocy stłumionym głosem. Anton, myśląc, że jego żona śpi, cicho rozmawiał przez telefon w kuchni.
– Tak, mamo, pamiętam o pierożkach – rozległ się szept. – Zaraz po nie przyjdę… Nie, nie warto jeszcze iść do Iry – wciąż się wścieka. Daj jej czas, wszystko będzie dobrze.
Ira cicho zamknęła drzwi sypialni i wróciła do łóżka. Nie mogła spać. Ta rozmowa była wyraźnym sygnałem, że nic się nie zmieniło. Anton nadal uważał ją za źródło problemu, a nie zachowanie matki, które nie szanowało przestrzeni osobistej.
Stopniowo Ira zauważył, że Anton zaczął odwiedzać Tamarę Michajłownę w każdy weekend. Wracał zadowolony, z torbami domowego jedzenia. Wkładał pojemniki do lodówki i mimochodem chwalił:
„Moja matka jest rzemieślniczką, wszystko robię ręcznie” – powiedział, zerkając kątem oka, jakby sprawdzał reakcję żony.
Ira po cichu przeniosła kolejną porcję kotletów lub gołąbków na osobną półkę. Ostatnią rzeczą, na jaką miała ochotę, była kłótnia o jedzenie. Ale z każdą wizytą Antona u matki napięcie w domu rosło. Jej mąż coraz częściej porównywał to, jak było „u mamy”, do tego, jak jest teraz. I zawsze ze szkodą dla rodziny z Irą.
Pewnej soboty Ira szykowała się do wyjścia do sklepu. Otwierając drzwi wejściowe, natknęła się na Tamarę Michajłownę, która stała przy wejściu z dużą torbą.
„Cześć, Iroczka” – powiedziała teściowa, jakby nic się nie stało. „Jak się masz? Postanowiłam wpaść z wizytą”.
Ira zamarła, patrząc na kobietę, która tak bezceremonialnie wtargnęła w jej życie przez ostatnie sześć miesięcy. A teraz stała tam z miną, jakby miała do tego pełne prawo.
„Antona nie ma w domu” – rzekł krótko Ira.
„Spokojnie, poczekam” – uśmiechnęła się Tamara Michajłowna. „Mam tu ulubione naleśniki Antoszyna z mięsem, właśnie je zrobiłam”.
Ira nie protestowała. Cicho zamknęła drzwi mieszkania i po prostu wyszła, zostawiając teściową stojącą w wejściu. Telefon natychmiast zadzwonił, ale Ira nie odebrała. Najpierw zadzwonił Anton, potem z nieznanego numeru – najwyraźniej sąsiedzi pozwolili Tamarze Michajłownie zadzwonić.
Ira wróciła do domu zaledwie trzy godziny później, gdy była pewna, że teściowa już wyszła. Anton powitał ją ponurym spojrzeniem.
„Mama stała przy wejściu godzinę” – zaczął od progu. „Dlaczego nie mogłeś jej po prostu wpuścić?”
„Ponieważ dałem jej jasno do zrozumienia, że nie chcę żadnych niespodziewanych wizyt” – Ira poszedł do kuchni i postawił torby z zakupami.
– Ale nie przyszła z pustymi rękami! – Anton rozłożył ręce. – Zrobiła naleśniki z mięsem, wie, co lubię. Co to ma wspólnego z tobą?
„Chociaż to mój dom” – Ira powoli schował zakupy do lodówki, starając się mówić spokojnie. „I mam prawo decydować, kto i kiedy przyjdzie”.
– Właśnie, że tak, twoje! – wyrzucił nagle Anton. – Wypominasz mi, że to twoje mieszkanie! A kim ja tu jestem? Gość? Zachowujecie się jak obcy!
Wieczorem rozmowa była kontynuowana, lecz już w spokojniejszym tonie.
„Anton, nie mogę już tego robić” – Ira spojrzała w swoją filiżankę herbaty. „Mam dość czucia się jak złoczyńca we własnym domu”.
„Ale mama nic złego nie robi” – uparcie powtarzał mąż.
– Nie szanuje naszych granic. Przychodzi bez zapowiedzi, grzebie w moich rzeczach, uczy mnie, jak żyć. To nie do zniesienia.
— Ona po prostu dba.
– Nie, Anton. Troska to szacunek. A twoja matka nadal myśli, że może kontrolować nasze życie. I nie będę tego dłużej tolerować. Musi oddać klucze i nie ma innego wyjścia.
Anton nie odpowiedział, ale Ira widziała po jego twarzy, że nadal nie zrozumiał.
Tydzień później stało się nieuniknione. Ira wróciła wcześniej z pracy z powodu migreny. Otwierając drzwi, natychmiast usłyszała znajome dźwięki w kuchni – brzęk naczyń i stłumiony dźwięk radia. Przewidując najgorsze, Ira powoli weszła do mieszkania.
Tamara Michajłowna spokojnie gotowała zupę, wypełniając swoją obecnością całą przestrzeń kuchenną. Połowa szafki była rozebrana – teściowa znów „odnawiała” ją według własnego uznania.
„No cóż, jesteś zajęta” – powiedziała Tamara Michajłowna, nawet się nie odwracając, jakby czekała na pojawienie się synowej. „Przyszłam pomóc”.
Ira zamarła na progu kuchni, patrząc na ten obraz. Kielich cierpliwości przelał się. Bez słowa Ira odwróciła się, wyszła na korytarz i otworzyła małą szafkę obok drzwi wejściowych. Wyjęła klucz do domu i zrobiła kopię z pęku kluczy.
Wróciła do kuchni i spokojnie położyła klucz przed teściową.
„To moje mieszkanie. Klucze leżą na stole, a twoje usta są zamknięte” – powiedziała spokojnym głosem.
Tamara Michajłowna zbladła, ale nie poddała się.
— Ależ z ciebie niegrzeczna kobieta! Niewdzięczna! Staram się dla ciebie i Antoszy, a ty…
„Tam” – powiedział krótko Ira, wskazując na wyjście.
Kiedy Anton wrócił z pracy, Tamara Michajłowna zdążyła już do niego zadzwonić i przedstawić mu swoją wersję wydarzeń. Mąż wbiegł do mieszkania, kipiąc z oburzenia.
– No, przesadziłeś! – zaczął od progu. – Ona tylko chciała ugotować obiad! Co w tym złego?
„Że nie dałem jej pozwolenia na przyjazd” – odpowiedział spokojnie Ira. „Dostała się do mieszkania kluczami, które miała oddać”.
— To wszystko przez te twoje fantazje, że mama nas nęka! — Anton nerwowo chodził po pokoju. — Ona po prostu…
– Nie, Anton – przerwał Ira. – To nie podlega dyskusji. Albo zamieszkasz tu – ze mną i zbudujemy rodzinę. Albo wrócisz tam, gdzie wszystko jest możliwe.
Anton zamarł, patrząc na żonę tak, jakby widział ją po raz pierwszy.
— Naprawdę stawiasz mi ultimatum? Mam wybierać między tobą a moją matką?
„Nie proszę cię, żebyś wybierała między nami” – Ira pokręciła głową. „Proszę cię, żebyś szanowała granice naszej rodziny. Jeśli nie potrafisz tego zrobić, to nie mamy rodziny”.
Zapadła między nimi głęboka cisza. W końcu Anton powoli wszedł do sypialni i wziął z antresoli dużą torbę podróżną.
Długo pakował swoje rzeczy, jakby liczył, że Ira zmieni zdanie, zacznie go namawiać do pozostania, do kompromisu. Ale Ira po prostu siedziała w pokoju z filiżanką herbaty i patrzyła przez okno. Czuła gorycz, ale gdzieś w głębi duszy wiedziała, że to właściwa decyzja.
Gdy Anton stanął w drzwiach ze swoimi rzeczami, odwrócił się po raz ostatni:
— Będziesz tego żałować.
„Być może” – odpowiedział cicho Ira. „Ale prędzej tego pożałujesz”.
I zamknęła za nim drzwi.
Minęły dwa miesiące. Ira stopniowo przyzwyczajała się do życia w pojedynkę. Bez cudzych rzeczy porozrzucanych po mieszkaniu, bez kompromisów, bez oglądania się na cudze zdanie. Szybko sfinalizowali rozwód – nie było o co dzielić, a Anton się nie kłócił.
Ira dowiedziała się od wspólnego znajomego, że jej były mąż wrócił do matki. Tamara Michajłowna była szczęśliwa – syn znów był pod jej opieką. Podobno rozwieszała nawet jego zdjęcia z dzieciństwa po całym mieszkaniu.
Z jakiegoś powodu ta wiadomość nie zaskoczyła Iry. Może gdzieś w głębi duszy zawsze wiedziała, że tak to się skończy.
Pewnej soboty Ira obudziła się późno. Słońce już zalewało sypialnię delikatnym światłem. Po raz pierwszy od dawna poczuła prawdziwy spokój. Bez dźwięku kluczy w zamku, bez kroków innych ludzi za sobą, bez konieczności tłumaczenia się i udowadniania prawa do przestrzeni osobistej.
Tylko cisza. I jej dom.