- Cześć. Jest coś do jedzenia?
Głos Dmitrija ledwo przebił się przez ryk telewizora. Nie odwrócił głowy. Alena zamarła w progu, patrząc na męża leżącego na kanapie z butelką piwa. Powietrze w pokoju było stęchłe, przesiąknięte zapachem wczorajszych ziemniaków i spalin.
Alena cicho weszła głębiej w pokój. Wyjęła z torby złożoną kartkę papieru i ostrożnie położyła ją na stoliku kawowym. Biały, oficjalny prostokąt wyglądał jak wezwanie zza grobu.
Dopiero wtedy Dmitrij oderwał wzrok od ekranu. Leniwie wziął kartkę i rozłożył ją. - Zwariowałeś? — zapytał z lekkim uśmiechem, jakby to był żart.
Alena spojrzała na niego z góry. W jej oczach była tylko zimna, spalona pustka. - Rób, co chcesz, ale ja cię już nie będę utrzymywać, a ty też nie będziesz już mieszkać w moim mieszkaniu!
To było stwierdzenie faktu. Dmitrij zaśmiał się głośno. - A dokąd miałbym pójść? Nie rozśmieszaj mnie. Wkurzysz się, a potem się uspokoisz. Jak zwykle.
Nie odpowiedziała. Odwróciła się tylko i podeszła do półki, na której router mrugał na zielono. Jej palce pewnym ruchem wyjęły zasilacz i kabel sieciowy. Zgasło światło. Mecz piłki nożnej na ekranie telewizora zamarł.
— Hej! — krzyknął oburzony Dmitrij.
Ale Alena już szła do kuchni. Otworzyła lodówkę, wyjęła cztery butelki jego piwa, otworzyła każdą z nich i wylała je do zlewu z monotonnym, bulgoczącym dźwiękiem.
— Co ty robisz? — krzyknął, zrywając się z kanapy.
Alena odwróciła się do niego. Jej twarz była nadal spokojna.
— Pozbawiam cię twoich zwykłych wygód. Masz dwadzieścia cztery godziny, żeby opuścić moje mieszkanie. Czas się rozpoczął.
Dmitrij spojrzał na nią, ale jego gniew szybko ustąpił miejsca protekcjonalnemu uśmiechowi. Uznał, że rozumie jej grę.
„Dobra, rozumiem. Obrażasz się” – powiedział z premedytacją spokojnym tonem. „Zrobiłaś przedstawienie. Dobra robota. A teraz zakończmy ten teatrzyk. Oddaj mi internet, to porozmawiamy”.
Próbował ją minąć, ale nie ruszyła się z miejsca.
„Alena, nie żartuję. To też mój dom. Nigdzie się stąd nie ruszę”.
Zamiast odpowiedzieć, skierowała się do salonu. Wysunęła szufladę komody i wyjęła z niej duży pakiet grubych, czarnych worków na śmieci.
Alena podeszła do telewizora. Tam, na półce, leżała jego święta relikwia – konsola do gier. Metodycznie wyciągała kable.
„Co robisz? Dotykasz moich rzeczy!” – jego głos zmienił się w pisk.
Wzięła konsolę, dwa gamepady i wrzuciła wszystko do otwartej, czarnej torby. Potem zgarnęła wszystkie jego dyski z grą i też je tam wysłała.
„Skurczybyku!” wydyszał, ale zamarł, widząc jej kompletnie obojętną twarz.
Skończywszy z tym, rozejrzała się po pokoju. Jej wzrok padł na krzesło, na którym piętrzyła się góra jego ubrań – stęchłe podkoszulki, rozciągnięte spodnie. Rozerwała kolejną torbę i zaczęła bez wstrętu grzebać w niej szmaty.
„To moje ubrania! Stój! Alona!” Jego krzyk nie był już gniewny, lecz niemal żałosny.
Zawiązała obie torby, zaciągnęła je do wyjścia i z głuchym łoskotem wyrzuciła na korytarz. Potem odwróciła się i spojrzała na niego.
„Dwadzieścia trzy godziny”.
Dmitrij spojrzał na czarne torby stojące ponuro przy drzwiach. Panika narastała w jego gardle. Wyciągnął telefon, gorączkowo przesuwając palcami po ekranie. Potrzebował sojusznika.
„Stasiu, rzuć wszystko i chodź” – powiedział do słuchawki zduszonym szeptem. „Mam tu… awaryjną sytuację. Alona zwariowała”. Rozległ się
ostry dzwonek do drzwi. Stas, jego najlepszy przyjaciel, stał na progu z krzywym uśmiechem.
„Co za… wiosenne porządki tu macie?” – skinął głową w stronę toreb.
„Wejdź i zobacz sam”.
Stas wszedł do salonu, gdzie Alona stała przy oknie.
„Alono, cześć” – zaczął spokojnie. „Dimon mówi, że wy dwaj… mieliście tu małą kłótnię? Cóż, to się zdarza. Mężczyzna musi się jakoś zrelaksować. Piłka nożna, piwo – to święta rzecz.
Był pewien, że pod tą podwójną męską presją teraz się złamie. Alona zrobiła krok naprzód.
– Stasiu. Masz dwie możliwości – jej głos był spokojny i złowieszczy. – Pierwsza: pomożesz Dmitrijowi zebrać resztę rzeczy i opuścisz moje mieszkanie. Druga: wyjdziesz natychmiast sam. A jego rzeczy wylądują w zsypie. Masz chwilę. Wybierz.
Twarz Stasia wydłużyła się. Przyszedł, żeby pobawić się z kolegą, a nie brać udział w prawdziwej wojnie.
– Słuchaj, Dimonie, wy tu… sami to rozwiążcie – mruknął, cofając się do drzwi. – Mam coś do zrobienia.
Nie czekając na odpowiedź, wymknął się na korytarz i zatrzasnął za sobą drzwi. Dmitrij został sam.
— Jesteś zadowolony? — warknął, krążąc po pokoju. — Postawiłeś na swoim! Upokorzyłeś mnie przed przyjaciółką! Rozumiem! Nie potrzebowałaś męża, potrzebowałaś niewolnika! Nic dla ciebie nie znaczę! Co z tego, że nie mogę znaleźć pracy, ale to nie powód, żeby mnie tak wyrzucać! Nie wspierałeś mnie! Nagabywałeś mnie! Chciałam zostać artystką, pamiętasz? I co powiedziałeś? „Nie możesz na tym zarobić”. Odciąłeś mi skrzydła własnymi rękami! To ty! To wszystko twoja wina!
Dyszał, czekając na odpowiedź. Alona słuchała go w milczeniu. Kiedy zamilkł, nie odezwała się ani słowem. Po prostu wyjęła telefon z kieszeni, znalazła odpowiedni numer i spojrzała na niego.
— Masz pięć minut, żeby zadzwonić do matki i ustalić, gdzie spędzicie noc. Albo ja to zrobię.
To było gorsze niż jakikolwiek cios. To było całkowite zniszczenie. Nie był już jej mężem, mężczyzną, ani nawet wrogiem. Stał się problemem, który trzeba było rozwiązać.
Wyszedł cicho, zgarbiony, na korytarz. Wziął w obie ręce czarną torbę. Zgarbił się. Nie obejrzał się. Gdy drzwi zamknęły się za nim, Alona natychmiast zamknęła je na wewnętrzny zamek, a przez drzwi usłyszał, jak woła ślusarza, umawiając się na wizytę następnego ranka.