Kirył zamarł w salonie. Na środku pokoju, na jasnym parkiecie, stał ogromny czarny worek na śmieci. Jego żona, Oksana, siedziała na krześle naprzeciwko niego. W jej szarych oczach był taki chłód, że poczuł się nieswojo. To była wściekłość, schłodzona do zera.
„Co to jest?” – zapytał.
„To, jak mi wyjaśnili, jest ten „hańba”, której postanowili się mnie pozbyć” – odpowiedziała spokojnie. „Przyjechała twoja matka”.
Kirył rozwiązał torbę. W środku były rzeczy Oksany: jej ulubiona jedwabna sukienka, bluzka z Pragi, kaszmirowy sweter. Wszystko było starannie poskładane, z metodycznym, zimnym okrucieństwem.
„Otworzyła szafę, kiedy byłam w kuchni” – kontynuowała Oksana. „Powiedziała, że pomaga mi wyglądać jak porządna mężatka, a nie dziewczyna z ulicy. Radziła mi wyjąć to, zanim przyjdziesz, żebyś nie zobaczyła tej hańby”.
W Kiryłle powoli zaczęła narastać złość. Nie chodziło o rzeczy. Chodziło o upokorzenie. W milczeniu wyjął telefon i wybrał numer matki.
— Kiryusha, wiedziałam, że zadzwonisz. Czy Oksana już się poskarżyła? — głos matki był słodki i pobłażliwy. — Kochanie, uporządkowałam sprawy. Pomogłam twojej żonie. Mężatka nie może chodzić w tych szparach i przezroczystych łachmanach. To hańba dla ciebie! Uratowałam honor naszej rodziny.
— Honor rodziny? — warknął Kirył do telefonu. — Ty, mamo, najpierw załatw to z moją młodszą siostrą! Czy zapomniałaś, w czym twoja Lizoczka pojawiła się na moich urodzinach? W spódnicy, która ledwo zakrywa to, czego porządne dziewczyny nie pokazują! Czy to nie hańba? Czemu nie spakujesz jej rzeczy w worki na śmieci?!
— Nie waż się porównywać — w głosie matki zabrzmiała nuta stanowczości. — Liza jest panną. Szuka. Potrafi zwrócić na siebie uwagę. A Oksana jest żoną. Jej zadaniem jest wyglądać skromnie.
Ta hipokrytyczna logika przelała czarę goryczy.
— To posłuchaj. Moja żona może robić, co chce. Bo to jej rzeczy i jej ciało. A to mój dom. A jeśli jeszcze raz dowiem się, że dotykałeś rzeczy w moim domu bez pytania, osobiście do ciebie przyjdę i wyrzucę całą twoją garderobę do kosza. Jasne?
Rozłączył się.
Nie minęła godzina, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi. Matka, Irina Wiktorowna, stała na progu, a za jej ramieniem kryła się jej siostra Liza w obcisłych skórzanych legginsach.
„Przyszłam dokończyć naszą rozmowę” – powiedziała matka, wchodząc nieproszona.
„Wow, czyżby tu były jakieś żałobne łachmany?” – wycedziła Liza, widząc torbę.
Oksana powoli wstała.
„Cześć, Lizo. Masz na sobie ciekawą kurtkę. Długo ci zajęło… dopracowanie jej?” W jej cichym głosie słychać było jad.
„Na co ty sobie pozwalasz!” Irina Wiktorowna rzuciła się do walki.
Kirył stanął między nimi. Zdał sobie sprawę, że słowa nic nie znaczą. Nie słyszeli go. Potrzebny był inny język. Bardziej wizualny.
Obszedł je po cichu, podszedł do kuchennego stołu i wziął największy nóż. Irina Wiktorowna i Lisa spojrzały na niego z pogardliwym zdumieniem.
„Postanowiłeś nas nastraszyć nożem? Kirył, nie rozśmieszaj mnie” – prychnęła Lisa.
Nie odpowiedział. Płynnym, nieuniknionym ruchem chwycił pasek drogiej, markowej torby w rękach siostry. Drugą ręką uniósł nóż. Ostrze wbiło się w skórę z obrzydliwym dźwiękiem. Nie rąbał z wściekłości. Cięł. Powoli, z zimnym naciskiem, robiąc długie, brzydkie cięcie przez całą torbę.
Lisa patrzyła na to z przerażeniem. Kiedy skończył, rzucił jej zmiażdżone szmaty pod stopy.
„Ostrzegałem cię” – powiedział cicho. „Nie zrozumiałeś słów. Może tak będzie jaśniej. Nie wolno dotykać cudzych rzeczy. Zwłaszcza w moim domu”.
Podniósł czarną torbę i wcisnął ją w ręce oszołomionej matki.
„To też twoje. Przyniosłeś to i zabierasz. A teraz drzwi są tam. A moja żona kupi sobie nowe rzeczy, których nie tknąłeś, bo już tego nie będzie nosić, zbezcześciłeś to! Nie przychodź więcej. Nigdy”.
Otworzył drzwi wejściowe i czekał. Cofnęli się i wyszli. Bez słowa zamknął za nimi drzwi, przekręcając klucz dwa razy.
Kirył się odwrócił. Oksana stała w tym samym miejscu. Bezszelestnie podeszła do stołu, wzięła serwetkę, starannie wytarła ostrze noża i odłożyła je na miejsce. Potem podeszła do Kiryła, wzięła go za rękę i mocno ścisnęła. W ich mieszkaniu znów zapadła cisza. Ale tym razem była to zupełnie inna cisza. Czysta. I ostateczna.