„Kobieciarz, maminsynek, pasożyt kredytowy – myślał, że bez niego nic nie znaczę, a teraz śpi na dywanie sąsiada”

„Siedział mi na karku, jadł moim kosztem, upokarzał mnie, a z wdzięczności wyrzucił mnie nocą w pobliżu spalonego domu – teraz mieszka z matką, i to niedługo.”

— Oceniłeś godność nowego pracownika? — zapytał Grisza szyderczo.

Właśnie tego oczekuje żona, która wraca z pracy o godzinie ósmej wieczorem.

„Który pracownik?” zapytała zmęczona Luda, odkładając torby z zakupami na podłogę.

„I umieściłeś na swojej stronie nowego faceta” – rzucił Grisza lekceważąco. „Młodego i obiecującego faceta!”

„No dobrze” – Luda zdjęła kurtkę i powiesiła ją na wieszaku – „co to ma wspólnego ze mną?”

— A czy to nie dla niego tak długo siedziałeś? Pewnie go spotkałeś i się do niego przytuliłeś!

— Grisza, bój się Boga! — Luda usiadła na krześle, żeby zdjąć buty, które w ciągu dnia stały się dla niej nienawistne. — Mamy ogromną kadrę, setki pracowników, dziesiątki działów, jak nowy pracownik może się mną przejmować?

Dopóki mi nie powiedziałeś, nie wiedziałem nawet, że ktoś został zabrany.

— Och, oczywiście! Wierzyłem! Cały dział księgowości pewnie biegał i to oceniał!

— Grisza, z zazdrości wymyślasz kompletne bzdury!

Wzięła torby i poszła do kuchni.

– Nie, tylko na nią spójrz! – krzyknął za nią. – Więc ona patrzy na młodych chłopców, a ja bredzę! Więc jestem zły i ograniczony, a ona święta! Wiem! Skoro twój mąż żyje, będziesz szukać gdzie indziej, może ktoś lepszy się pojawi!

— Grisza! — krzyknęła Luda z kuchni. — Dosyć! Lepiej zmywać naczynia, niż łapać nowych pracowników na budowie!

— Właśnie to miałem zamiar zrobić — wszedł i usiadł na stołku — ale dobrzy ludzie kazali mi sprawdzić! I sprawdziłem! A tam był ten chłopak z wąsami!

Luda odkręciła wodę i zaczęła zmywać naczynia, licząc, że mąż się uspokoi. I w myślach przeklęła tego bardzo dobrego człowieka.

Matka Griszy, dobra Jelena Michajłowna, która nigdy nie przepuściła okazji, żeby zrobić na złość swojej synowej, również tak nastraszyła Griszę, że i jej utrudniał życie.

— Ludmiła, zmuszasz mnie do zwalniania ludzi! — powiedział szef, który podszedł.

— Piotr Giennadiewicz? — Lyuda podniosła wzrok.

— O, co ty mówisz! Tak cię chwalę! — uśmiechnął się mężczyzna. — Gdybym miał kilkudziesięciu takich robotników jak ty, dałbym sobie radę z domu, leżąc na kanapie! I wiedziałbym, że tu wszystko działa jak w zegarku! — uśmiechnął się szeroko.

— Dziękuję, Piotrze Giennadiewiczu! — Lyuda odwzajemnił uśmiech.

Szef odszedł, ale obok Ludy usiadł kolega:

— Ludka, po co się tak wysilasz? Przecież pracujesz jak siedem! — zapytała Swieta.

„Potrzebuję pieniędzy” – odpowiedziała Luda lakonicznie.

— A po co ci tyle pieniędzy? — zdziwiła się Swieta. — Ty już zarządzasz dwiema działkami, pomagasz przy trzeciej, przy czwartej się opiekujesz, a jak jest weekend, to jesteś pierwsza!

„Dorabiam też, obliczając podatki dla właścicieli straganów” – powiedziała Luda i ciężko westchnęła.

— A kiedy mieszkasz?

Luda spojrzała na koleżankę:

– Jak spłacę swoje długi, to zacznę żyć.

— A kiedy udało ci się tak bardzo zadłużyć, że cały czas pracujesz jak szalona? — Swieta nie rozumiała.

„Gdybym to była ja, nie byłoby to takie obraźliwe” – zwróciła się do monitora – „mój mąż pomagał”.

„Ach, za domem, za rodziną i za innymi radościami życia” – Swieta skinęła głową ze zrozumieniem.

„Gdyby tylko” – zaśmiała się Luda – „samochód, telewizor wielkości ściany, sanatorium dla matki i osobiste wakacje dla niego, bo jest zmęczony”.

— A ty? A ty?

— A płacić mi, bo go w pracy nie docenili, więc on, dumny orzeł, wyleciał pod tym artykułem!

Swieta zamknęła oczy, próbując pojąć absurdalność sytuacji.

„Kochasz go aż tak bardzo?” zapytała.

„Nie mogę bez niego żyć” – powiedziała Lyuda neutralnym tonem, pozwalając, aby znaczenie jej słów pozostało niezrozumiałe.

— Mamy tyle długów, a ty jedziesz taksówką? — Grisza krzyknął na powitanie zmęczonej żony.

„Nie od nas, a od ciebie” – prychnęła Luda – „a żebym nie musiała brać taksówki, mogłeś sam po mnie przyjechać!”

– Co za królowa! Autobusem bym tam bez problemu dojechał! – Grisza zrobił niezadowoloną minę. – I nie zatrudniłem się jako kierowca! Można wydać krocie, ale nie wylądowałem na wysypisku śmieci!

— Słuchaj, arystokrato, nie chcesz zarobić na swoje długi? — Luda popadła w konflikt, bo znudziło ją bycie amortyzatorem w tym związku.

— Czemu wtrącasz się do mojej pracy jak psotny szczeniak? Kim ty jesteś? Księgowym! Więc bądź księgowym do woli, ale nie wtrącaj się w moje sprawy!

Mieszkam z Tobą wyłącznie z dobroci serca, bo nikt Cię nie potrzebuje!

Mimo zmęczenia Luda znalazłaby jakąś odpowiedź, lecz Grisza już od kilku lat naciskał na nią, twierdząc, że jest bezużyteczna i nic niewarta.

I ona nie tylko to zaakceptowała, ale sama uwierzyła, że ​​tak jest. A on zagłuszał te rzadkie obiekcje nową porcją upokorzenia.

„Nie mogę już tego robić” – przyznała w myślach – „lepiej być samą i niechcianą, ale nie z nim!”

Ale nie potrafiła tego powiedzieć na głos. Może po prostu jeszcze nie potrafiła.

W środku nocy krzyk Griszy wyrwał ją z zapomnienia:

— Szybko! Przygotujcie się! Ruszamy!

— Co? Gdzie? Dlaczego?

— Uciekaj, powiedziałem! Nie ma sensu się kłócić! Uciekaj!

Wsadził ją do samochodu, rozczochraną i ledwo mogącą cokolwiek powiedzieć, zapiął jej pasy i szarpnął tak mocno, że wbiła się w siedzenie.

„Griszo, dokąd tak pędzisz?” – zapytała z przerażeniem, widząc nocny krajobraz migający za oknem.

— Zamknij się! — krzyknął. — Tak właśnie musi być!

Czego potrzebujesz? Komu to potrzebne? Zmęczenie, stres, krzyki męża i ryk silnika nie pozwalały jej myśleć i rozumieć. To, co się działo, wydawało się kontynuacją koszmaru, z którego wyciągnął go mąż.

— Dotarliśmy! Wynoś się! — Grisza odpiął pasek, otworzył drzwi od środka i wypchnął Ludę na zewnątrz.

Luda rozejrzała się, próbując zrozumieć, dokąd przyprowadził ją Grisza. I dopiero w świetle reflektorów dostrzegła znajome sylwetki.

— Znalazłeś miejsce? To dobrze! — Uśmiechnął się drapieżnie. — Wypominasz mi długi? Chcesz, żebym poszedł do roboty i złamał kark za grosze?

Więc usiądź i pomyśl: kim jesteś? Ile jesteś wart beze mnie? Gdyby nie mnie, nigdy byś niczego w życiu nie osiągnął!

Gdybyś siedział w tym samym miejscu, żaden pies by na ciebie nie spojrzał! Bo byłeś nikim i zawsze nim będziesz! Nadal będziesz mnie błagał, żebym cię nie zostawiał!

Wśród ogłuszającego śmiechu pobiegł, zostawiając ją samą.

Stała tam, obejmując się ramionami, patrząc, jak samochód odjeżdża. Do samego końca wierzyła, że ​​on po nią wróci.

Z każdą minutą czuła się coraz bardziej obciążona. I nie tylko dlatego, że porzucił ją na odludziu, ale dlatego, że przyprowadził ją w miejsce dawnej tragedii.

Za Lyudą widniał czarny, spalony dom jej rodziców, z którego sterczały zwęglone kłody.

To była prawdziwa tragedia, bo jej rodzice spłonęli razem z domem, a ona już kończyła studia w mieście. Wtedy poznała Griszę.

„Moja biedna dziewczyno” – powiedział, wtedy jeszcze młody i pełen zapału – „kocham cię i będę cię chronił przed wszelkimi przeciwnościami!”

„Tak bardzo się boję” – odpowiedziała, chowając twarz w jego piersi. „Nie mam nikogo innego na całym świecie!”

— Teraz masz mnie, a ja mam ciebie! I będziesz tylko mój!

Pewnie dlatego tak się do niego przywiązała. Zbyt późno zrozumiała, że ​​stał się dla niej wszystkim, zamykając przed sobą cały świat.

— I słusznie — powiedziała Jelena Michajłowna — kręci nosem! Pracuje!

— Naprawdę, mamo! Ona wciąż ma czelność mówić mi, gdzie mam iść do pracy, jak zarabiać pieniądze i tak dalej!

— Niech myśli w popiołach, że nie ma dokąd pójść i że nikt na całym świecie jej nie potrzebuje oprócz ciebie, mój złoty synku!

– Muszę się upewnić, że przepisze na mnie połowę mieszkania, bo inaczej coś wymyśli!

– Zgadza się! – Elena Michajłowna uniosła palec wskazujący. – I niech znajdzie czas, żeby mi pomóc w sprzątaniu, bo nogi mam już za słabe, a jestem w zacnym wieku. Niech się uszanuje!

„Pójdę ją odebrać, myślę, że zgodzi się na wszystko” – powiedział Grisza zadowolony. „Noc w chłodzie w celach edukacyjnych!” i zaśmiał się.

Jelena Michajłowna wspierała radość syna. I jakże mogłaby go nie wspierać, skoro sama to zaproponowała, a potem czekała na niego, podczas gdy Luda odbywała swoją karę.

— Ludo! Gdzie się włóczysz? — Grisza obiegł spalony dom i zawołał żonę. — Wychodź, jestem gotów przyjąć twoje przeprosiny!

Nieważne, jak bardzo biegał, nikt nie przyszedł na jego wezwanie. Wtedy zapukał do drzwi sąsiada.

– Czy widziałeś wczoraj wieczorem jakąś babcię przy ognisku?

„Babci nie widziałam, ale Luska była” – skinęła głową. „Andriucha ją odebrał, jak wracał z nocnej zmiany”.

— Co do cholery Andriukha?! — krzyknął Grisza.

– Więc to była jej pierwsza miłość – odpowiedziała staruszka, rozkładając ramiona na boki – pojechała do miasta, a on tu został. I tak ich miłość się rozpadła.

„Och, ich miłość została złamana” – Grisza otarł spoconą twarz dłonią – „Złamię coś więcej niż tylko ich miłość!”

— Czemu krzyczysz? — spytała staruszka. — Tam jest ich trzeci dom od krawędzi, tam są!

— Tak, przyniosę! — Grisza pobiegł we wskazanym kierunku.

Okazało się, że Andriej był o głowę wyższy i półtora raza szerszy w ramionach od Griszy, więc ten drugi, nie mówiąc już o krzyczeniu, mówił niemal szeptem:

— Czy moja żona jest tutaj?

„Tutaj” – odpowiedział Andriej.

— Jestem za nią.

– Spóźniłeś się – uśmiechnął się Andriej – co twoje, to nasze! Albo, w uczciwej walce na pięści, rozstrzygniemy, czyje?

Miesiąc później, po otrzymaniu papierów rozwodowych, Grisza nie wiedział, gdzie się udać.

Pod nadzorem Andrieja został wyrzucony z mieszkania Ludy. A matka odmówiła mu przyjęcia.

– Synu, masz kupę długów! – wykrzyknęła Elena Michajłowna. – Boję się wpuścić cię do mieszkania z takim posagiem. Przyjdą komornicy i wszystko zabiorą.

Ale Luda się nie bała i w sądzie podczas rozwodu udowodniła, że ​​jej mąż sam zaciągał pożyczki i wydawał je na siebie.

Z jarzmem długów, bez domu, bez żony i bez celu w życiu Grisza mógł jeszcze jakoś przetrwać, ale ostatnie słowa Ludy praktycznie go stratowały na miejscu:

— Mówiłeś, że nikt mnie nie potrzebuje? Ale moja miłość czekała na mnie tyle lat, a teraz Andriej nosi mnie w ramionach. A ty? Kto cię potrzebuje?

Teraz mogę ci tylko współczuć, ale nie chcę!

Добавить комментарий

Ваш адрес email не будет опубликован. Обязательные поля помечены *